czwartek, 20 grudnia 2018

Stan jak na zdjęciu czyli fograficzne spektakle w polskiej polityce, część 1


Najbardziej popularne posty z tego bloga:

Żyjemy w społeczeństwie spektaklu, gdzie wiele dziedzin życia ma swoje zrytualizowane i wyreżyserowane cykliczne wydarzenia. 


Rytmiczność, przeważnie roczna, pozwala na naturalne, bezkalendarzowe mierzenie czasu (np. uroczystości dożynkowe), a wyreżyserowanie z kolei,  przydaje organizatorom chwały z racji zaangażowania w przygotowanie wydarzenia i eliminuje (teoretycznie) udział elementów przypadkowych, chaotycznych - takich, które mogłyby zepsuć zamierzony efekt.


Nikt jednak nie jest w stanie przewidzieć nieprzewidywalnego. Przychodzi czas na zmorę wszystkich tych, którzy są podekscytowani podniosłością sytuacji i obecnością prominentnych gości: przypadki nie ujęte w scenariuszu, gesty niefortunne, ustawienia swobodne - nie przećwiczone, zachowania uczestników kontroli się nie poddające, a i kaprysy pogody nierzadkie. Jeśli podlejemy to sosem braku profesjonalizmu w przygotowaniach, otrzymujemy wiele okazji do soczystych wpadek tak radośnie uwiecznianych przez fotografów.
W zalewie inscenizowanych, rygorystycznie ustawianych ujęć, które dominują w relacjach z takich wydarzeń, fotograficzne wpadki są zazwyczaj okazją do uśmiechów, spojrzenia z przymrużeniem oka na „poważne” uroczystości, ale nie o tym będzie tym razem.

Proponuję pochylić się głębiej nad tymi kadrami, które według reżyserów tych modelowych ustawień  stanowią najjaśniejszą kwintesencję porządku, „dobrego oka” i hiper-poprawnej fotorelacji z ich „eventu”. Krytyczne i odczarowane spojrzenie może niekiedy wydobyć na światło dzienne niepokojące zjawiska.

Polityczne foto-ustawki

Rytuały w polityce obfitują w szereg sformalizowanych inscenizacji fotograficznych, zwanych potocznie w slangu fotograficznym ustawkami.  Z ochotą i dumą są potem prezentowane w mediach społecznościowych. Niezaprzeczalnie warto rozważyć jakość atrybutów estetycznych (lub ich braku) w tych fotografiach. Bardziej jednak ciekawe zarzewie frapujących kwestii tkwi spojrzeniu na zdjęcia, jak to radził w swoim podręczniku fotografii Terence Wright (The Photography Handbook, wyd. 1999). W jednym z trzech wariantów analizy, postuluje on spojrzenie na zdjęcia jako przekaźnik znaczeń, środek wysyłania świadomych komunikatów na linii autor – odbiorca, wagi nabiera tu symbolika i odwoływanie się do znaczeń kulturowych, manipulacji nimi i ich późniejszym zróżnicowanym odbiorem w kręgach społecznych. 
Czy zdjęcia, będące produktem w pełni świadomie skomponowanym, wysyłają w świat przekaz jakiego chcą ich twórcy? Jakie elementy w pozowanych zdjęciach zdają się mieć własność namaszczania polityków pozytywnymi cechami? Co sprawia, że fotografie mogą wywołać przyjazne reakcje i zjednać politykom poparcie?

Zbiorowe wydarzenia, które z racji swojego charakteru mają liczną publikę, jak np. wiece wyborcze, święta państwowe, cechuje nieco inna dynamika, bardziej nastawiona na widzów obecnych na uroczystości. Fotoreporterzy muszą dostosować się do spektaklu odgrywanego głównie dla tej właśnie publiczności. Bywają jednak polityczne wydarzenia, na których obecni są nieliczni goście i dziennikarze, i tam możemy śledzić zdwojone wysiłki, aby relacja z tego wydarzenia była przedstawiona na zdjęciach filmowych i fotograficznych w sposób w pełni kontrolowany, zgodnie z zamierzeniami sztabów politycznych. 

Polityka i socjologia

W takich też uroczystościach objawia się największe zagłębie wzorców autoprezentacji, które zapełniają głowy partyjnym PR-owcom. Są to zarazem podręcznikowe przykłady czegoś, co kulturoznawcy czy socjologowie wizualni określają mianem działania-performansu w sferze kultury, ściślej mówiąc, w zakresie świąt i rytuałów świeckich (zainteresowanych tym pojęciem odsyłam do pracy Ewy Jeleń-Kubalewskiej „Cierpienie i śmierć jako współczesny performans medialny. Perspektywa performatyczna”). W szerszym ujęciu, zjawiska te ściśle łączą się z innym efektem urefleksyjnienia wniosków z obserwacji globalnego, ponowoczesnego społeczeństwa i wyodrębnieniem przez socjologów kilku charakterystycznych jego aspektów, w świetle jakich możemy je poznawać. Spośród kilku takich definicji wymienionych przez Piotra Sztompkę w artykule „Wyobraźnia wizualna i socjologia” w antologii „Fotospołeczeństwo”(wyd. 2012) warto przytoczyć te, które trafnie wpisywać się będą w poniższe przykłady fotografii. A więc wspomniane już na początku spostrzeżenie, że żyjemy w społeczeństwie spektaklu ,,w którym większość sytuacji zbiorowych (...) jest skoordynowana, ”zoorkiestrowana” według jakiś scenariuszy (...) i odbywa się na starannie przygotowanej scenie”. Równie ważne - jeśli nie ważniejsze - jest dogłębne przeświadczenie, że żyjemy w społeczeństwie ikon, „otoczeni ze wszystkich stron obrazami”. Zarazem to społeczeństwo jest też w ciągłej pogoni za widmem perfekcyjnej autoprezentacji – „ludzie zachowują się jak aktorzy na scenie, odgrywają role społeczne, starając się wywrzeć jak najlepsze wrażenie i pozyskać aplauz widowni czy partnerów interakcji”- pisze P. Sztompka. Dodać jeszcze można, że te mniej lub bardziej udane próby autoprezentacji biorą sobie za wzór równie autoprezentacyjne spektakle mistrzów w tej dziedzinie- celebrytów, czyli mistrzów życia pozornego, bez wytchnienia zarzucających media swoimi zdjęciami i filmikami, kreując wokół siebie nimb zainteresowania w mało wyszukany sposób. 

Przecinanie wstęgi

Wśród kanonu spektakli politycznych niegasnącą popularnością cieszą się uroczystości „przecięcia wstęgi”. Jest to tradycja dość wiekowa, nie tylko rzecz jasna polska, praktykowana w okresie międzywojennym, czego dowodzi chociażby poniższe zdjęcie, na którym ówczesny wojewoda Michał Grażyński dokonuje uroczystego otwarcia Muzeum Śląskiego w 1929 r.

Przecinanie wstęgi przez wojewodę śląskiego Michała Grażyńskiego
Przecinanie wstęgi przez wojewodę śląskiego  Michała Grażyńskiego fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe, Sygnatura:1-K-42

lub tutaj, gdy przedwojenny minister Stefan Hubicki otwiera podwoje warszawskiego parku rozrywki w 1933 r.
Minister Stefan Hubicki przecina wstęgę, 6 sierpnia 1933
Uroczystość otwarcia lunaparku „Sto Pociech”. Minister Stefan Hubicki przecina wstęgę, 1933r (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe, sygn. 1-U-7412)

Całkiem popularny był też ten świecki rytuał za czasów PRL-u. Władza ludowa, skwapliwie korzystająca z wiedzy na temat propagandy starała się nagłaśniać wszelkie przejawy wątpliwych nawet sukcesów. Stąd oficjalne uroczystości przecięcia wstęgi przyciągały do siebie kolejnych pierwszych, wojewódzkich, powiatowych i gminnych sekretarzy. Oto kilka przykładów poniżej:
Edward Gierek przecina wstęgę w towarzystwie tłumu
fot. Adam Urbanek



3 osoby przy przecinaniu wstęgi z tłumem za plecami Pulawy 1978r
Puławy 1978 r., fot. Pracownia Dokumentacji Dziejów Miasta Puławy


Wojewoda zielonogórski - Zbyszko Piwoński  przecina wstęgę w otoczeniu tłumu
Wojewoda zielonogórski - Zbyszko Piwoński uroczyście przecina wstęgę, fot.  ze strony www.zspigsiedlec.pl

Sukces ma wielu ojców

W okresie po roku 89., szczególnie w Polsce powiatowej, zwyczaj ten urósł do rangi kuriozalnego przedstawienia. To, co rzuca się w oczy w porównaniu ze zdjęciami sprzed 89. roku to oczywiście ilość osób przecinających wstęgę. W myśl zasady, że sukces ma wielu ojców - a przecięcie wstęgi - czyli oddanie jakiegoś elementu infrastruktury (budynku, drogi, stadionu etc.) do użytku, jest zapewne odbierane jako sukces - politycy i lokalni notable chcą za wszelką cenę mieć w tym swój udział. Zaginął więc zwyczaj zapraszania do przecięcia wstęgi jednego, najwyższego rangą urzędnika czy wybitnej osobistości. Do tego przywileju rości sobie teraz prawo każdy, kto w danej społeczności  coś znaczy, każdy, kto jakoś przyczynił się, nawet pośrednio, do sukcesu przedsięwzięcia.
 
Kilkunastu  polityków razem przecina wstęgę
fot. Dominika Reichert
Chęć „pokazania się”, przy okazji sukcesu wypiera wszelkie krytyczne postawy jakie płyną z oglądania tego typu ujęć. Kolokwialne „parcie na szkło”, które może przynieść poklask jest tak silne, że nieistotne staje się towarzystwo ani układ na fotografii. Aż dziw bierze, że politycy, patrząc na te zdjęcia nie konfrontują się z pokrętną myślą błąkającą się w tym samym czasie po głowach zwykłych obywateli, że wstęga jest tu synonimem koryta. Z pozoru łatwa do ustawienia akcja przecięcia wpada w sidła zachłanności na blask sukcesu. Rzędy urzędników, prezesów, księży, dyrektorów, burmistrzów, wójtów, prezydentów, marszałków itd. tłoczą się noga przy nodze, nożyczki przy nożyczkach, każdy walczy o swój kawałek wstęgi, o swój kawałek z tortu chwały.

Kilkunastu  polityków razem przecina wstęgę,  oddanie do użytku trasy Legnica Bolków
fot.  GDDKiA-Legnica Bolkow

przecinanie wstęgi przez premiera Donada Tuska, kard. S. Dziwisza i innych
fot. M. Śmiarowski KPRM

przecinanie wstęgi przez wielu polityków i księży
fot. portal GWE24 

Proszę dokładnie przyjrzeć skrajnej postaci z lewej strony poniższego zdjęcia. Mężczyzna sam trzyma sobie koniec wstęgi, którą przecina! Daleko takim ujęciom do pełnych powagi zdjęć z zamierzchłych fotograficznych czasów.

przecięcie wstęgi przez polityków i księdza
Fot Damian Klechowicz/TTM

 Oczywiście jest zawsze ktoś, kto ustala przebieg uroczystości i jak pokazuje doświadczenie, osoby te są mało odporne na selekcję. Ze zdjęć sprzed 1989 roku można odczytać podniosłość chwili, wyjątkowość osoby poproszonej o przecięcie wstęgi. Dzięki ekspozycji jednej, centralnej figury z nożyczkami w rękach, uroczystość ta miała w sobie więcej powagi chwili. Zdarzało się oczywiście, że tego „zaszczytu” dopuszczano więcej niż jedną osobę, ale te przypadki były przed czasami III RP rzadkie. Obecnie prawie nie spotyka się tego typu uroczystości z jedną tylko osobą odpowiedzialną na przecięcie.

przecinanie wstęgi przez wielu ludzi jednocześnie- oddanie do użytku drogi
fot. Emilia Jurkowska

Co równie ciekawe, z racji podporządkowania przebiegu uroczystości potrzebie jej wielokrotnego uwiecznienia przez fotoreporterów i operatorów telewizyjnych, nastąpiła zmiana ustawienia publiczności i sposobu zamocowanie wstęgi. Kiedyś publiczność znajdowała się za plecami osoby otwierającej obiekt, co było rozwiązaniem logicznym. Po przecięciu wstęgi, dostojnicy, goście, a za nimi reszta przybyłych na uroczystość ruszali w świeżo otwartą przestrzeń prosto przed siebie.  Fotograf, który miał zrobić zdjęcie, musiał przejść przez jeszcze „nieprzeciętą” wstęgę aby sfotografować ten akt en face. Obecnie miejsce przecięcia dobiera się tak, aby dobrze wypadło na zdjęciach. Nikt nie przejmuje się logicznym następstwem „otwarcia” obiektu.

Widowiskowość i jej konsekwencje

Dopuszczenie do rzędu osób przecinających wstęgi stało się dla pewnego kręgu osób rodzajem gratyfikacji i docenienia w wymiarze medialnym. Moment choćby chwilowego zaistnienia na łamach lokalnej prasy czy w państwowej telewizji jest momentem chwały i jasnego komunikatu: „oto ja działam skutecznie, oto ja coś znaczę, i mam na to dowód – swój własny kawałek wstęgi!” Koncepcja takich fotografii jest więc banalnie prosta. To takie zdjęcia "pisane dużymi literami" jeśli chodzi o przekaz - aby każdy mógł zrozumieć i nie mieć żadnych wątpliwości. Wielka szkoda, że są one skomponowane, jeśli chodzi o estetykę, z wizualnych częstochowskich rymów, .
Kilka osób podnosi ucięty kawałek wstęgi - przecięcie wstęgi i oddanie do użytku stadionu w Redzie, woj. pomorskie
fot. portal GWE24

Ale można też spoglądać na zdjęcia tych zaimprowizowanych maskarad przewrotnie, jak na potencjalną listę osób do „wezwania na dywanik”, gdyby się okazało, że nowo otwarty obiekt nie spełnia pokładanych w nim nadziei bądź, co groźniejsze – wymaganych norm. Ale z już z trzeciej strony, mnogość nożyczek przy przecinaniu to rozwodnienie odpowiedzialności, deska ratunku przy ewentualnych oskarżeniach. Wychodzi więc na to, że hurtowe przecinanie wstęgi to zarówno powód do zadowolenia, potencjalna lista adresatów pretensji, ale także usprawiedliwienie od wyłącznego sprawstwa. Nawet chwilowa i wątpliwa sława ma swoją cenę.

poniedziałek, 26 listopada 2018

Wywiad prasowy z Jean-Claudem Coutaussem z 2002 roku.

W dzisiejszym wpisie pierwsza część wywiadu z  Jean-Claudem Coutaussem przeprowadzonego przez Renauda Ego i opublikowanego we francuskim czasopiśmie „La pensée de midi” w tematycznym tomie „Regarder la guerre”[Patrząc na wojnę] nr 9 z zimy 2002/2003 roku.

Od tamtej rozmowy minęło ponad 15 lat, podczas któych fotografia przeszła przez burzliwą cyfrową rewolucję, ale tematy wtedy poruszane  wciąż aktualne. Dotyczą one głównie zasad kierujących dynamiką narracji reportażu, kryterium prawdy i kłamstwa w zdjęciach, etyki zawodu, kondycji dokumentu prasowego. Opowieści J.C. Coutaussa o jego desperackiej nawigacji w wojennym ferworze walk i potyczek, próbach zrobienia prostych, ale nie pozbawionych przesłania zdjęć, stanowią intrygujący przykład dziennikarskiego poświęcenia. (tłumaczenie, skróty i śródtytuły - autor bloga „Fotosłowie”) 
Serdecznie dziękuję panom Jean-Claude Coutausse i Renaud Ego za zgodę na tłumaczenie i nieodpłatne zamieszczenie tekstu na moim blogu.

 „Zdjęcie jest wrażliwe”   


Jean-Claude Coutausse, urodzony w 1960 roku, zaczynał swoją karierę reportażysty-fotografa w serwisie fotograficznym armii francuskiej relacjonując interwencję izraelską w południowym Libanie w 1982r. Po wyjeździe do Afganistanu, gdzie pracował dla Newsweeka, przyłącza się w 1984r. do agencji AFP, a potem do redakcji Libération. Dla tego czasopisma regularnie bywa w Palestynie, na ziemiach okupowanych i realizuje długoterminowy projekt o Intifadzie. Wstąpiwszy do amerykańskiej agencji Contact Press Images, relacjonuje wojnę w Zatoce, wyjeżdża do Somalii, gdzie jako pierwszy pokazuje pustoszącą kraj klęskę głodu z 1992 roku, jego reportaż jest publikowany na całym świecie. Zaraz potem wyjeżdża do Chorwacji i Bośni skąd relacjonuje upadek Republiki Jugosłowiańskiej dla magazynów Times, L’Express, Newsweek i  New York Times. Oprócz relacji wojennych, realizuje wiele reportaży, w szczególności osobisty, długoterminowy projekt o haitańskim voodoo. 
Przyznano mu w 1993 mu nagrodę Niepce, najwyższą rangą francuską nagrodę w dziedzinie fotografii https://gensdimages.com/category/prix-niepce/, otrzmał też liczne wyróżnienia i nagrody międzynarodowe, między innymi Grand Prix miasta Arles, Mother Jones Award i Humanity Photo Award.

Najnowsze zdjęcia Jean-Claude Coutausse’a możemy obejrzeć na jego fotoblogach politycznych http://bainsdefoule.com    i  http://coutausse.blog.lemonde.fr/ a całościowy przekrój jego prac na stronie http://www.coutausse.com
Renaud Ego:  Relacjonował pan wiele konfliktów w basenie Morza Śródziemnego albo takich, jak wojna w Zatoce, które wykorzystują napięcia targające trzema religiami Księgi. Pana pierwszy długoterminowy projekt w tym temacie to była ”Intifada”. W jaki sposób relacjonował Pan te wydarzenia?
Jean-Claude Coutausse: Dopiero co zacząłem tak naprawdę eksperymentować z wojną na Intifadzie. Wcześniej, w południowym Libanie czy Afganistanie, pracowałem trochę na chybił trafił, a rezultaty nie do końca mnie satysfakcjonowały. Byłem po prostu za młody. Moja pierwsza żona była z pochodzenia Sefardyjką, co sprawiło, że pojechałem do Cisjordanii i strefy Gazy na początku lat 80. Oglądałem z niedowierzaniem te wysokie ogrodzenia z siatki, które oddzielały wioski palestyńskie od dróg używanych przez Izraelczyków, po to aby dzieci nie mogły rzucać kamieniami w samochody. Kiedy wybuchła Intifada, na początku 1987 roku, Libération wysłało mnie na terytoria okupowane i wracałem tam regularnie przez okres 3 lat. To było zlecenie z zawczasu ustalonymi kadrami, biblijna geografia gdzie 2 narody walczą między sobą i do pewnego stopnia, było dość łatwo opowiedzieć tę historię.
R.E.: Czy mógłby Pan przybliżyć w jaki sposób Pan pracował?


J.-C.C: Pierwsza sprawa, to być obecnym. Powtarzanie tego jest banałem, ale trzeba być tam gdzie dzieją się te wydarzenia. Jeździłem więc w kółko samochodem szukając miejsca gdzie były zamieszki i tam robiłem zdjęcia. Na przykład: któregoś dnia jestem w Betlejem, nagle dzieciaki wznoszą barykadę, palą opony; przyjeżdżają żołnierze, strzelają słynnymi kulami z plastiku, które zresztą nie były wcale z plastiku; po południu zawierany jest rozejm, który trwa do następnego dnia. Niespodziewanie Palestyńczycy ogłaszają strajk generalny i trzeciego dnia znów powraca cykl przemocy, rzucanie kamieniami, represje, rozejm. W czasie okresów spokojnych, konflikt stawał się niewidoczny lub były tam jakiś ulotne sceny, które nie były interesujące fotograficznie. Jednego wieczoru, przy bramie Damasceńskiej w Jerozolimie, zobaczyłem dwie dziewczynki odświętnie ubrane; kiedy mnie zobaczyły, zrobiły palcami znak zwycięstwa – V, i miałem czas aby zrobić dwa zdjęcia, zanim powróciły do swojego normalnego zachowania. To była tylko chwila, spotkanie - a jednocześnie to była scena symboliczna dla całej Intifady.


dziewczynka robiąca znak zwycięstwa V
fot. © Jean-Claude Coutausse, Palestyna 1998


R.E.: Intifada, jak wszystkie wojny czy wojny domowe wydają się mało skoplikowane i zawsze dochodzi do ekstremum, czyli użycia przemocy, ale historie za tym stojące są dużo bardzo złożone. Jakiego rodzaju głębię przekazu, w tych sytuacjach, może odnaleźć dla siebie fotografia?
J.-C.C: To wszystko jest kwestią zapisu fotograficznego. Na początku projektu Intifada, zdjęcia zawsze robiono od strony izraelskiej. Wtedy było dla mnie ważne, aby odwrócić punkt widzenia, przechodząc na stronę młodych Palestyńczyków i wmieszać się miedzy nich. Ale fotografowanie z bliska zakłada użycie obiektywów szerokokątnych, a to często nie wychodzi najlepiej na zdjęciu, jakby było za dużo wolnej przestrzeni, za dużo nieba, żeby to ująć aparatem. Do moich zdjęć szukałem więc sytuacji kontaktu Palestyńczyków i Izraelczyków, aby odnaleźć ich postawy twarzą w twarz. Często umiejscawiałem się z dala od akcji, uzbrojony w teleobiektyw, aby objąć w jednym zdjęciu zarówno  dzieci jak i żołnierzy. Gdy sytuacja jest skomplikowana, wymagająca, ta technika to proste narzędzie zapisu fotograficznego.


R.E.: Pracując dla dziennika, a więc poszukując okazji do uchwycenia sytuacji, która mogła by,  podsumować lub symbolizować w jednym ujęciu tą złożoność sytuacji, czy nie ryzykuje Pan zrobienia karykatury czy tego co nazywamy „cliché”?

dziewczynka i żołnierz izraelski fot. © Jean-Claude Coutausse,
fot. © Jean-Claude Coutausse, Ramallah, 1998.

J.-C.C: Takie ryzyko istniało, ponieważ faktycznie musiałem zawrzeć sporo symboli w jednej fotografii. Widzieliśmy że, wraz z upadkiem agencji Sygma czy Gamma, fotografowie, którzy chcieli robić zdjęcia nadające się do sprzedaży na całym świecie, znajdowali się w sytuacji kiedy robili zdjęcia pozbawione sensu. Pracując dla Libération, wiedziałem, do jakiego typu czytelników się zwracam i mogłem im zaproponować fotografie, które nie są czytelne z szybkością błyskawicy, ale posiadają złożoną symbolikę, którą była przez nich zrozumiała. Tak więc ryzyko karykatury istnieje zawsze, ale Intifada była osadzona w grze okopanych naprzeciw siebie przeciwstawianych obozów, wśród dzieci rzucających kamieniami i uzbrojonych żołnierzy z drugiej strony. Kiedy pracuje się dla tygodnika, pojawia się za to inna kwestia - dysponujemy już przestrzenią, w której możemy umieścić pięć, sześć czy osiem zdjęć, ale trudności zaczynają się wraz z konstrukcją narracji.

chłopiec przybija "piątkę" z żołnierzem izraelskim
fot. © Jean-Claude Coutausse, Wschodnia Jerozolima, 1998



R.E.: Z pańskiego pobytu na ziemiach okupowanych powstała książka „Taniec kamieni” ("La danse des pierres"), podzielona na pięć rozdziałów „Kadry”, „Okupacja”, „Taniec kamieni” (na zamieszkach, precyzyjnie mówiąc), „Rany” i „Żałoba”. Jak skonstruowana jest narracja?
okładka ksiązki "La danse des pierres" Jean-Claude Coutausse
okładka książki Jean-Claude Coutausse "La danse des pierres"

J.-C.C: To działo się stopniowo, bez wcześniej założonego planu. Jak Panu wcześniej mówiłem, fotografowanie to początkowo robienie zdjęć, a później przychodzi moment wyboru i konstruowania narracji. Żeby zacząć, trzeba zrobić rodzaj castingu, nieco cynicznego, miedzy ludźmi, to znaczy, jeśli kobieta nosi nakrycie głowy to fotografujemy ją, a nie inne kobiety bez chust, bo ona nosi dodatkowy atrybut, który pozwoli czytelnikom zidentyfikować sytuację. Przede wszystkim, szukamy kompozycji, która przelotnie będzie sceną dającą nieruchomemu obrazowi wewnętrzną dynamikę czasową. Na początku mojej kariery, AFP wysłała mnie do Opery Paryskiej, to mi pozwoliło pojąć czym są gesty. Bardzo mi to później pomagało w fotografowaniu akcji, nauczyło mnie znajdować się w relacji do niej przez włączenie się w ten korowód płynący przed moimi oczami i oczekiwanie na ten właściwy moment, gdzie nagle - osoby, dekoracja itd., uformują scenę. W fotografii, chwila ma sens, gdy staje się pewnego rodzaju teatrem albo choreografią. Potem nadchodzi moment, kiedy trzeba się cofnąć i odrzucić obrazy kłamliwe.
R.E.: Jaki to jest obraz, który nie kłamie?
J.-C.C: Nie wiem. Zdjęcie, które nie kłamie, to takie, które mi mówi, że nie kłamie, ponieważ współgra z emocjami, w które się wtopiłem i które próbuję wyrazić. Ale zdjęcie jest kruche znaczeniowo. Sama fotografia nigdy nie przekazuje prawdy, nie ma nic poza dwoma wymiarami; brakuje jej zapachu, odgłosów i wszystkiego co jest wokół danego kadru. Wiele mówi się o fotografii obrazującej głód w Somalii, na której widzimy kucające dziecko, bardzo wychudzone, a naprzeciw jego - sęp. Dla mnie, to oznacza prawdziwe fotograficzne kłamstwo, ponieważ ten obraz był rozpowszechniany i odbierany przez publiczność, jak gdyby sęp czatował na agonię dziecka, aby rozerwać jego zwłoki na strzępy. A mówimy tu o dziecku, które poszło za potrzebą na pole za obozem, w którym przebywało, a sęp czeka aż będzie mógł pożreć jego ekskrementy.


afrykańskie dziecko i sęp
fot. Kevin Carter

R.E.: Efektywność symboliczna tego zdjęcia, recepcja z jakiej jest znane i być może efekty jakie ono przyniesie – czy to nie usprawiedliwia tego typu „kłamstwa”?
J.-C.C: O jakich efektach Pan mówi? O litości wzbudzonej wśród publiczności zachodniej? O przedstawieniach urządzanych z rozładowywaniem worków z ryżem w portach Somalii? To na pewno nie zakończy wojny! Nie, naprawdę, te zainscenizowane ustawki mnie irytują. Doisneau zmarnował swój talent prowokując ambiwalentne odczucia co do natury swoich fotografii, podczas gdy, najczęściej, to ustawianie kadrów dawało mu doskonałe zdjęcia. Dlaczego by o tym nie mówić? Kwestionuje się przecież autentyczność zdjęcia autorstwa Roberta Capy (słynne zdjęcie z 5 września 1936r., zrobione koło Cerro Muriano) ukazujące hiszpańskiego republikanina upadającego do tyłu, w momencie kiedy wydaje się być trafiony kulą  z pistoletu. Fotograficzne ikony, jak obrazy religijne są często, u swego początku, wielkimi kłamstwami.
R.E.: Z pewnością nie powinniśmy winić obrazów za bycie fikcją i funkcjonowanie w tym wymiarze, ale czy intensywność fotografii prasowej nie pochodzi, właśnie z tego, co komunikuje nam o rzeczywistości? To zdjęcie Capy nie miałoby takiego wydźwięku, gdybyśmy wiedzieli, że ten człowiek symulował swoją śmierć…
J.-C.C: Mówimy o fotografii prasowej - dziedzinie - która przyswaja sobie rzeczywiste wydarzenia, a których świadkiem jest autor fotografii. Jeśli dobrowolnie wybieramy pracę w inny sposób, to będzie to już domena sztuki. Rzeczywistość będzie wtedy, być może, lepiej przetłumaczona, a takie zdjęcia, znajdą również swoje miejsce w dziennikach - należy jednak ostrzec czytelników. Jedyna rękojmia  takiej fotografii to integralność spojrzenia mojego i fotografa.
R.E.: W 1991 roku, relacjonował Pan wojnę w Zatoce, wojnę, o której przekazy były rygorystycznie kontrolowane. W jaki sposób Pan tam pracował?
J.-C.C: W Chile spotkałem trzech bardzo dobrych fotografów- reporterów wysłanych przez Time’a i Newsweeka - bardzo wymagające tygodniki, z którymi chciałem współpracować. Trochę później, spotkałem Roberta Pledge'a, dyrektora Contact Press Images i wstąpiłem do tej agencji. To dla niej śledziłem kryzys w Zatoce latem 1990 roku i potem, w następnym roku, wojnę. A odpowiadając na pytanie – po pierwsze, używałem podstępów wobec oficerów z działu prasowego armii.
R.E.: Dlaczego? Czy rzeczywiście chciano wami manipulować?
J.-C.C: Oczywiście. Chęć manipulowania mediami - zresztą ze strony we wszystkich obecnych tam armii - była ewidentna, bo dezinformacja to rzeczywista broń wojenna. Jako fotografowie byliśmy bardziej chronieni niż, na przykład, dziennikarze telewizyjni. Dobrze pamiętam, jak francuscy rzecznicy prasowi robili zamieszanie przed dziennikarzami, krótko przed godziną 20. we Francji, wiedząc dobrze, że ci ostatni nie będą w stanie zweryfikować podanych komunikatów przed emisją wieczornych programów informacyjnych. Potem cały następny dzień dziennikarze byli sfrustrowani, powtarzając te doniesienia, zwłaszcza, że byli pod stałą presją swoich redakcji w Paryżu. Wszyscy byli więźniami pośpiechu i nagłej konieczności. Dla nas, pracujących wtedy jeszcze z kliszą, co pociągało za sobą opóźnienie spowodowane wywołaniem filmów i zrobieniem odbitek, dana była pewna doza bezpieczeństwa, której, wobec rozwoju fotografii cyfrowej pozwalającej na niemal natychmiastowe rozpowszechnienie zdjęć, wkrótce zostaniemy pozbawieni.
Dla nas, fotografów i dziennikarzy prasowych, zabawa w kotka i myszkę z wojskiem nie była wielką trudnością, pod warunkiem, że w systemie kontroli informacji udało się utrzymać pewnego rodzaju zawór bezpieczeństwa. Kupowaliśmy panterki od żołnierzy amerykańskich albo sprowadzaliśmy je z Francji i podczas całego okresu bombardowań w Iraku, jeździliśmy po pustyni samochodem terenowym w poszukiwaniu żołnierzy koalicji. Z Egipcjanami to nie wychodziło dobrze, z Francuzami również. Kiedyś nawet zapędziliśmy się za daleko i natknęliśmy się na żołnierzy irackich, którzy woleli poddać się niż walczyć w przegranej wojnie - przekazaliśmy ich później  żołnierzom koalicji. Odkąd zaczęła się ofensywa naziemna, próbowaliśmy dotrzeć przed wszystkimi innymi, prawie wszystkimi, bo teren był zaminowany, do stolicy Kuwejtu. Tam znów, żołnierze iraccy poddawali się nam, a my nie mieliśmy możliwości pracować, ponieważ przez nasze ubrania- mundury, mieszkańcy myśleli, że to my wyzwoliliśmy ich miasto i rzucali nam się w ramiona.

Kilka kilometrów dalej odkryliśmy drogę, którą nazwaliśmy „autostradą śmierci”, to na niej dokonano zbombardowania konwojów żołnierzy irackich wycofujących się po splądrowaniu Kuwait City. Na długości 2 km stały samochody powykręcane w pełnym tego słowa znaczeniu. To był apokaliptyczny widok. W mieście, odbywał się trzydniowy obsceniczny spektakl triumfu. Mieszkańcy przyjeżdżali na „autostradę śmierci”, zabierali z niej broń, potem jeździli jak szaleni po nadmorskim bulwarze w stolicy, trąbili klaksonami i strzelali w powietrze. Niektórzy mieli nawet na swoich ubraniach naszywki z napisem „kuwejcki ruch oporu”. Wszystko to było dość podłe, zważywszy, że to święto łączyło się z prześladowaniami imigrantów palestyńskich. Dobrze pamiętam człowieka pobitego na śmierć, wrzuconego do bagażnika samochodowego, pamiętam też jego oprawców, którzy uniemożliwili mi zrobienie zdjęć. Kuwejtczycy też próbowali nami manipulować, naprawdę była wtedy potrzeba żeby opisywać te godne pożałowania czyny. Potem pracowałem z innym fotografem, Ericem Bouvet i pojechaliśmy drogą wiodącą do Basry i tam,  razem z innymi, 18. dziennikarzami, zostaliśmy uwięzieni przez armię iracką, Pozostaliśmy w więzieniu 10 dni, zanim przetransportowano nas helikopterem do Bagdadu i przekazano w ręce Czerwonego Krzyża. To dla mnie był koniec wojny w Zatoce.


część druga wywiadu w dalszej części bloga

wtorek, 13 listopada 2018

Czy to jest przyszłe zdjęcie roku?



Przez ostatnie miesiące 2018 roku najbardziej rozpowszechnianym w prasie i w mediach internetowych zdjęciem był portret  wykonany przez Tylera Hicksa w Jemenie przedstawiający skrajnie wyczerpaną głodem siedmioletnią Amal.


siedmioletnia skrajnie  wychudzona Amal fot. Tyler Hicks
fot. Tyler Hicks

Fotografia, która powoduje wstrząs


Zdjęcie ogniskuje w sobie ogrom krzywd jakie doznaje ostatnimi czasy ludność cywilna tego kraju. Efekt wstrząsu budowany jest przez proste środki fotograficznego wyrazu, ale tylko takie można wpisać do tego typu portretu. Wszelkie próby nadmiernej stylizacji estetycznej mogłyby zostać źle odczytane przez odbiorców. A i zapewne będą tacy, co powyższe zdjęcie uznają za typowy przejaw  koncepcji bretonowskiego "piękna konwulsyjnego", o którym też pisała Susan Sontag w słynnej "O fotografii" nadmieniając, że przy każdej takiej okazji wypływają na powierzchnię krytyczne głosy mówiące, że "zdjęcia przedstawiające cierpienie nie powinny być piękne, tak jak podpisy nie powinny prawić morałów.  W myśl tego poglądu piękne zdjęcie odwraca uwagę od dającego do myślenia tematu i kieruje ją ku samemu medium, co podważa status zdjęcia jako dokumentu".
Kwestię, czy to zdjecie cierpi na "chorobę estetyzacji", zostawmy na boku. Konieczność powstawania tego typu zdjęć uważam osobiście za absolutnie niezbędną. Skupmy się zatem na samym obrazie fotograficznym. Kluczową rolę odgrywa tu światło, uwidaczniające każde załamania połyskliwej, półprzezroczystej wynędzniałej głodem młodej skóry i rzeźbę żeber, dzięki ostrości ujęcia nasze oko nie pominie żadnej zmarszczki, żadnej zmiany tonu skóry.
Wzrok przyciąga także wyraz twarzy-  odwrócony od widza wzrok, spokojny, niczego już nieoczekujący, pogodzony z losem, nad wyraz „dorosły”  i będący zapowiedzią zbliżającej się, nieodwołalnej rodzinnej tragedii.
Wreszcie tło, które jakimś zbiegiem okoliczności jest niemal idealnie dobrane aby uwypuklić płową kolorystykę więdnącego ciała. Po drugim zerknięciu dostrzegamy odwieczny podpis klęsk w podzwrotnikowej strefie ciepłych klimatów- muchy błądzące po słabnącym ciele dziecka.

Krótka historia fotografii dzieci - ofiar


Przedstawianie ofiar-dzieci w rozdzierających ujęciach zawsze jest wołaniem o dostrzeżenie problemu i jako takie było często używane przez jury wielu konkursów fotograficznych do szerzenia świadomości o dramatach współczesnego świata.wiedząc, że w zbiorowej wyobraźni takie obrazy zawsze budzą silny odzew. Szczególnie często w latach 80., 90. i na początku XX wieku tego typu zdjęcia uzyskiwały tytuł zdjęcia roku. Tak było w 1981 roku, kiedy to w konkursie World Press Photo zwyciężyło zdjęcie autorstwa Mike’a Wellsa pokazujące czarną dłoń wygłodzonego dziecka z Ugandy na tle dorodnej, białej dłoni mnicha, który pomagał ofiarom klęski.
Czarna dłoń głodującego dziecka w dłoni mnicha, który pomagał ofiarom klęski.
fot. Mike Wells

Również w 1984, 1985 i 1986 roku wygrywały zdjęcia z dziećmi-ofiarami. W 1993 roku wygrywa zdjęcie Jamesa Nachtwey’a. Matka ze zwłokami swojego dziecka na pustyni w Somalii.



Matka ze zwłokami swojego dziecka na pustyni w Somalii.
fot. James Nachtwey

W 2002 roku podobny motyw martwego dziecka z Pakistanu skłania jury do przyznania Erikowi Refnerowi tytułu autora zdjęcia roku.



zwłoki dziecka przygotowywane do pogrzebu
fot. Erik Refner

W 2006 roku wybrano zdjęcie Finbarra O’Reilly przedstawiające kobietę  i jej kilkuletnie dziecko, ofiary suszy, w centrum pomocowym w Nigerii. 



dłoń wychudzonego dziecka na ustach matki
fot. Finbarra O’Reilly


Czy w tym roku jury najważniejszego konkursu fotografii prasowej pójdzie tym tropem?

Oddziaływanie niezwykle poruszającego samego w sobie zdjęcia Tylera Hicksa, jest zwielokrotnione późniejszą wiadomością o śmierci Amal. Nikt w tym przypadku nie może zarzucić- co zdarzało się w przypadku poprzednich zwycięskich zdjęć-  że fotograf żerował na śmierci, że jego uwagę przyciągnął dopiero trup. Późniejsza śmierć dziewczynki jest tylko tragicznym ciągiem dramatycznej sytuacji w Jemenie.

Wielokrotnie słyszeliśmy głosy krytykujące kolejne zwycięskie zdjęcie przedstawiające  martwe ofiary walk, klęsk naturalnych i częściej, tych powodowanych przez ludzi: „Przestańcie robić zdjęcia trupom. To już nudne. Kanonadą martwych ciał mało kogo przekonacie dziś do działania czy nakłonicie choćby do wzruszenia. Na robienie takich zdjęć jest po wielokroć za późno. Za późno dla osoby czy osób na zdjęciu, im już nic nie pomoże, za późno dla fotografa, bo się spóźnił, za późno na fotografie jako taką- trzeba było raczej uwiecznić tych ludzi jak żyli albo jak umierali. Za późno wreszcie w ogóle, bo takie fotografie już nie maja takiej siły oddziaływania jak kiedyś. Leżące na ziemi trupy po prostu spowszechniały.”

Fotografia Hicksa ma wszelkie atrybuty ikony krzyku. To w takich fotografiach spełnia się misja fotoreporterów i dziennikarzy- bo nie zapominajmy, że zdjęcie ukazało się po raz pierwszy na pierwszej stronie w „The New York Times” wraz z obszernym  artykułem Decklana Walsh’a .

To wszystko co mogą zrobić dziennikarze, to dużo acz niewiele, przeciętni czytelnicy też nie mogą dużo więcej- polubienia w mediach społecznościowych i lament rozpaczy niewiele dają. Społeczna partycypacja jest w tym przypadku dość mocno ograniczona. Rozwiązanie problemu wojny i  tym samym głodu w Jemenie pozostaje w rękach ościennych państw i polityki światowych mocarstw.

Zdjęcie przeszywające pod kątem treści i doskonałe pod względem technicznym,  zrobione przez fotografa gazety o światowym zasięgu i oddziaływające na szerokie masy ludzi – definicja esencji idealnego zdjęcia prasowego. Czy tym ujęciem Tyler Hicks zapewnił sobie tytuł autora World Press Photo of the Year 2019? 
Byłbym rozczarowany innym werdyktem.

środa, 17 października 2018

"Andrzej Duda. Agata Kornhauser-Duda. Trzylecie prezydentury" - recenzja fotograficzna


Pojawienie się albumu fotograficznego dokumentującego dwa lata prezydentury Andrzeja Dudy było wydarzeniem dość nieoczekiwanym, a sama publikacja przesycona pompatycznym i ubrązowiającym stylem nie wzbudziła wielu pozytywnych recenzji. Pisałem o nim tutaj.
Jakże zatem opisać jeszcze większe „nieoczekiwanie” towarzyszące ukazaniu się następnego albumu, znów podsumowującego, tym razem zupełnie nie-okrągły okres 3-lecia prezydentury?


okładka książki "Andrzej Duda, Agata Kornhauser-Duda. Trzylecie prezydentury"

(PDF albumu do pobrania ze strony Kancelarii Prezydenta RP tutaj)
Zdziwienie przechodzi w przeczucie, że za rok i za dwa lata znów możemy się spodziewać nowych „podsumowujących” wydawnictw Kancelarii Prezydenta RP. Ale mniejsza o ideę publikacji, ważne co jest w środku - czy uległ zmianie styl fotonarracji, czy będziemy mieli dokumentację prezydentury w sposób, który nie uśpi oka po 5 stronach, czy fotoedytorzy skończą z naiwnym pomysłem budowy dumnej ikony prezydenta w oparciu schematyczny dobór wciąż tych samych motywów?
Niestety. Album zawiera 185 zdjęć i przytłaczająca większość z nich stanowi stylistycznie i merytorycznie kontynuację poprzedniego albumu. Epatowanie polską flagą i barwami narodowymi na każdym niemal zdjęciu, na którym pojawia się prezydent, powoduje uczucie neofickiej nachalności, namiętna pogoń za prostą symboliką patriotyczną ogranicza zakres tematyczny zdjęć. Bardzo dużo jest też zdjęć uścisków dłoni, w kontekście rozmów politycznych. Gest to doniosły ale wizualnie wielce nudny. 

Andrzej Duda rozdający małe polskie flagi, Andrzej Duda wita sie z politykiem
fot. Jakub Szymczuk (lewe), Krzysztof Sitkowski (prawe)

Jaki wizerunek prezydenta?


Można odnieść wrażenie, że fotografowie i fotoedytorzy zrezygnowali nieco z prób pokazania prezydenta w sposób interesujący dla widza, skupiając się na „bogoojczyźnianej” wyliczance wizyt państwowych, przemówień, składaniu kwiatów, wręczaniu odznaczeń i oglądaniu występów zespołów pieśni i tańca. Zapętlanie się w pościgu przedstawienia prawie technicznej dokumentacji odbytych przez prezydenta spotkań, powoduje uczucie nudy towarzyszące przeglądaniu kroniki działalności urzędniczej. Interesujące, spontaniczne, niepozowane, wielowątkowe, frapujące zdjęcia prezydenta Dudy gdzieś na pewno są - całkiem sporo z nich można zobaczyć na prezydenckim Twitterze czy Instagramie. Zaledwie kilka z nich zostało włączonych do albumu na trzylecie.
Tych kilka ujęć, prezentowanych poniżej, wyróżnia się bardzo pozytywnie. Za tym ożywczym podmuchem w dokumentowaniu wizerunku prezydenta stoi nowy prezydencki fotograf – znany i ceniony reportażysta Jakub Szymczuk, który w 2017 dołączył do fotograficznej ekipy Andrzeja Dudy.  Wieloletnie doświadczenie prasowe jest wyraźnie widoczne w jego kadrach. Widać w nich starania, aby zainteresować widza swoim wyborem momentu naciśnięcia migawki, a nie tylko biernie dokumentować rozwój wypadków – z tym zjawiskiem mamy do czynienia w większości zdjęć z albumu na trzylecie prezydentury i w poprzednim – na dwulecie.

Dobre zdjęcia prezydenta


Zdjęcie z myśliwcem za oknem oraz z żołnierzem (w Korei) również za oknem (motyw ten sam ale jakże odmienne konteksty!) są moim zdaniem najciekawszymi ujęciami z prezydenckiego albumu. W końcu mamy też zdjęcie pary prezydenckiej w pozie swobodnej, niewymuszonej - pomimo pozowania - i natychmiast budzącej sympatię widza. 
Uśmiechnięty Andrzej Duda opiera sie o dch samochodu
fot. Jakub Szymczuk

 
Prezydent Andrzej Duda spogląda przez okno samolotu
fot. Jakub Szymczuk

Prezydent Andrzej Duda w Korei w otoczeniu ochroniarzy
fot. Jakub Szymczuk

Prezydent Andrzej Duda z żoną siedzą uśmiechnięci w limuzynie
fot. Jakub Szymczuk

Agata Kornhauser- Duda zwiedza muzeum
fot. Grzegorz Jakubowski

W zasadzie nowa foto-książka dubluje w 2/3 poprzednie wydawnictwo i może z tej przyczyny, radykalnie wzrosła liczba zdjęć poświęconych działalności Pierwszej Damy, która w pierwszym albumie nie zajmowała aż tak wiele miejsce. Na ponad 45% znajdujących  się w najnowszym albumie zdjęć, Agata Kornhauser-Duda pojawia się bez męża-prezydenta.
Można by życzyć prezydenckim fotografom, żeby częściej widzieli w działaniach prezydenta i jego otoczenia przejawy życia niż wykonywania obowiązków. Warto też częściej zwrócić obiektyw ku peryferiom wydarzeń, gdzie ludzie, ich zachowania, a nawet przedmioty, pozbawione bezpośredniego łącza z głównymi bohaterami oblekają się nietuzinkową siecią nowych wizualnych znaczeń.
Fotografia , której głównej osi nie stanowi osoba prezydenta też może o samym prezydencie wiele mówić.
Jeszcze tylko wspomnę o zdjęciu, które nie powinno się znaleźć w tego typie publikacji, z tej tylko racji, że jest źle wykonane technicznie- to poniższe zdjęcie z otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Pjongczangu. Ujęcie jest nieostre - postacie poruszone- niezbyt ciekawe treściowo. Z pewnością można by je zastąpić innym - ciekawszym i poprawniejszym technicznie.

Prezydent Andrzej Duda z żoną rozmawiają z politykami
fot. Jakub Szymczuk

Prezydenckie wpadki

Omawiając dokonania prezydenta Andrzeja Dudy w świetle zapisu fotograficznego, nie można pominąć żenujących wpadek jakie były jego udziałem, i które wzbudziły znaczący sprzeciw co do sposobu w jaki sprawuje swój urząd. Z pewnością nie nadają się do zamieszczenia w okolicznościowym albumie.
 Pierwsza sytuacja grzęźnie w niesmacznej atmosferze występu roznegliżowanych dzieci tańczących przed notablami, w tym przed prezydentem, który mógłby jakoś zareagować (opuścić salę, zasugerować zmianę w harmonogramie), ale niestety został przyłapany z idiotycznym uśmiechem na ustach w otoczeniu biskupa i polityków. Osoby odpowiedzialne za przygotowanie tego „występu artystycznego” wykazały się zupełnym brakiem wrażliwości wizualnej i zwykłej przyzwoitości względem dzieci  i ich rodziców.


Prezydent Andrzej Duda z politykami oglądają występ półnagich dziewczynek
fot. Dawid Żuchowicz

Druga sytuacja - przedstawia Polskę jako kraj-wasala wobec Stanów Zjednoczonych. To słynne zdjęcie przy biurku prezydenta USA Donald Trumpa okraszone twittami naszego prezydenta zawierającymi liczne błędy językowe (równie słynny "Ford Trump"). Niektóre komentarze można znaleźć tutaj lub tutaj
Prezydent Donald Trump i Prezydent Andrzej Duda  podpisują umowę przy biurku
fot. Twitter @ realDonaldTrump 

Na zakończenie jeszcze jedno zdjęcie, które można znaleźć na prezydenckim koncie Flickr, a które nie znalazło się w albumie, a szkoda. Dla porównania poniżej zdjęcie tego samego motywu robienia selfie z prezydenckiego albumu - dużo mniej interesujące.

Para nastolatków robi selfie z prezydentem Andrzejem Dudą w tle
fot. Jakub Szymczuk

uczeń robi selfie z prezydentem Andrzejem Dudą
fot. Jakub Szymczuk

Dla porównania - jak to robią Francuzi?

Na koniec jeszcze, by móc także spojrzeć- jak robią to inni - kilka ciekawszych zdjęć z prezydentury Emmanuela Macrona. Na instagramowym koncie prezydenta Francji znajduje się sporo schematycznych fotografii uwieczniających stałe, nudne elementy obowiązków głowy państwa, ale znajdziemy tam ujęcia- dużo liczniejsze niż u polskiego prezydenta- które stanowią o atrakcyjności i pomysłowości wizualnej narracji prezydentury Macrona.


zdjęcia prezydenta Manuela Macrona z Instagrama
fot. z konta Instagram @emmanuelmacron