piątek, 29 grudnia 2017

Polityczne foto-wpadki roku 2017


Końcówka roku wzmaga zwykle tendencje do podsumowań, wyłaniania  „10 naj” itp.  W sferach kultury wizualnej również takie listy są kreowane.  Będziemy je  mogli  oglądać w najbliższych dniach i tygodniach, później- w rezultatach corocznych konkursów. Kilka pierwszych przykładów "ubiegłorocznych notowań fotograficznych": portal Reading the Pictures  oraz  magazyn Time.

Nie mamy jeszcze wszystkich najważniejszych zdjęć z przeciągu całego roku, trudno zatem jeszcze ostatecznie wyrokować co do najlepszych fotografii. Ale całkiem sprawnie można skupić się na, moim zdaniem dwóch, najbardziej fatalnych foto-wpadkach  roku 2017.


Niezdarność  Donalda Trumpa


Pierwszy przykład całkowitego braku wyczucia sytuacji i gustu spłynął z Portoryko, gdzie prezydent USA Donald Trump udał się we wrześniu z wizytą po katastrofalnym w skutkach huraganie Maria. Podczas gdy prawie 3 miliony ludzi pozostawało bez elektryczności, z limitowanym dostępem do wody, a wielu bez dachu nad głową – prezydent Trump dał się namówić na spontaniczną akcję rzucania w tłum jego zwolenników papierowymi ręcznikami.

Donald Trump rzuca papierowe ręczniki w tłum, Portoryko
fot. Jonathan Ernst/Reuters

Donald Trump rzuca papierowe ręczniki w tłum, Portoryko
fot. Evan Vucci

Donald Trump rzuca papierowe ręczniki w tłum, Portoryko
fot. Jonathan Ernst/Reuters

Faktem jest, że cała sytuacja wynikła mimowolnie, ale nawet niedoświadczony polityk mógłby sobie wyobrazić jaki będzie oddźwięk konfrontacji ogromu ludzkich tragedii i bieżących potrzeb z widokiem otłuszczonego prezydenta karykaturalnie imitującego styl rzucania piłki koszykarskich gwiazd NBA. Żeby zrobić pełne wymowy zdjęcie nie trzeba było w tamtym pomieszczeniu używać żadnych głębszych zabiegów. Prezydent Trump i jego współpracownicy dali wszystkim okazję do uwiecznienia fatalnej niekompetencji w kwestii kreowania wizerunku.

To blamaż w kwestii wizualnej, który miał swoją niechlubną kontynuację w ofensywie twitterowej prezydenta Trumpa skierowanej przeciw mieszkańcom wyspy (których nazwał „leniwymi”) i władz wyspy (które krytykował za rzekomy brak niesienia pomocy) bezpośrednio po przejściu niszczycielskiego huraganu. Jeszcze przed tymi tragicznymi wydarzeniami, prezydent wypominał wyspiarzom ich dług wobec rządu USA, dając niewydumane odczucie pomruków władz w kolonialnym stylu, co nie spodobało się wielu kręgom politycznym.


Polskie polityczne wpadki fotograficzne


Przeskoczmy na nasze rodzime podwórko i zobaczmy jak w podobnych okolicznościach radził sobie polski rząd. I w Polsce zdarzyła się tragedia meteorologiczna o niespotykanej sile. W sierpniu po powiecie chojnickim przetoczyła się nawałnica niszcząc tysiące hektarów lasu, zabijając dwoje nastolatków na obozie harcerskim i wyrządzając wielomilionowe szkody w infrastrukturze regionu. Ocena merytoryczna pomocy rządu i administracji lokalnej jest - tak jak w przypadku wizyty Donalda Trumpa w Portoryko - tematem na osobne rozważania. Tutaj zajmiemy się tylko wizualnym przekazem zamieszczonym, o zgrozo, na twitterowym koncie rządu. Na poniższym ujęciu nie ma przypadkowości, spontaniczności. Scena konferencji prasowej jest przygotowana rozmyślnie, skrupulatnie i symetrycznie. Należy się uznanie za przewidzenie tego typu spotkania, ale przygotować takie spotkanie też trzeba umieć. Odwoływanie się do wzorców sprzed kilkudziesięciu lat nie jest już dobrym pomysłem na kreowanie wizerunku rządu w XXI wieku.

Premier B. Szydło, min. M. Błaszczak i komendant Straży na konferencji w Chojnicach w tle samochody straży pożarnej
fot. Kancelaria Premiera / Twitter


Nikt z doradców rządowych nie zdawał sobie sprawy, że prężenie muskułów w postaci dumnie, pod sznurek ustawionych samochodów strażackich wyjdzie na fotografii komicznie. Wszyscy śmiejemy się ze wschodnich autorytarnych krajów, których poziom życia mieszkańców jest mizerny ale defilady wojskowe wypadają niezwykle okazale. Prezentowanie (rzekomej) potęgi państwa poprzez równe szeregi ciężkiego sprzętu było i w naszej socjalistycznej rzeczywistości powszechne. Ale to było kilkadziesiąt lat temu... Zdjęcie to komunikat nie tylko w warstwie bezpośredniej, treściowej ale również w warstwie estetycznej,  kompozycyjnej.

Z namolnym uporem fotograf Kancelarii Premiera używał dużych wartości przysłony, aby ustawione rzędem samochody były  na pewno dobrze widoczne. Nie można było pozbyć się quasi teatralnej sztuczności całej konferencji, ale fotograf mógłby spróbować kilku koncepcji zdjęcia w kwestii przysłony, by potem wybrać najlepsze ujęcia. Zrobił to inny znajdujący się na miejscu fotograf prasowy, Daniel Frymark i efekt - o ile można było z tej sytuacji wydobyć coś więcej - jest o wiele ciekawszy. Zredukowanie głębi ostrości poprawiło estetykę zdjęcia, a sporo dało także "wycięcie" z widoku kabli mikrofonów.

Premier Beata Szydło, min. M. Błaszczak i komendant Straży na konferencji w Chojnicach, w rozmytym tle samochody straży pożarnej
fot. Daniel Frymark

Zarządzanie przestrzenią fotograficzną


Czy naprawdę politycy rządowi sądzą, że w takiej scenerii i w takich pozach przed mikrofonami wypadają korzystnie? Zdjęcie polityczne nie tylko informuje ale i odnosi się do rzeczywistości, otwiera na oścież drzwi do wielowątkowych interpretacji. Jak odczytać fakt, że każdy z bohaterów tej ustawki patrzy w inną stronę? Nerwowe zakrywanie skrzyżowanymi rękoma podołka, ratowanie się podręcznikową „kopułą” z ułożoną z dłoni czy praktykowane przez rządu PiSu trzymanie dłoni w dłoni – wszystko to wygląda fatalnie. Dodatkowo na zdjęciu z Chojnic wdziera się niespodzianie nowy aspekt kabaretowy w postaci strażaka z rękami bezradnie opuszczonymi i czapką rodem z videoclipów wokalistów hip-hopu, którymi niestety charakteryzuje się wiele polskich służb, w tym policja.


Komiczny jest także kontrast miedzy „rodem ze Wschodu” metodami zarządzania przestrzenią za i przed politykami (ustawione rzędem samochody i mikrofony, wyuczone gesty rąk), a nieładem jaki wprowadza chaos splątanych kabli od mikrofonów, którymi ważne słowa polityków spływają do społeczeństwa. Zdjęcie pochodzi z konta rządu RP na Twitterze i jest to, biorąc pod uwagę negatywne nacechowanie przekazu jaki bije ze zdjęcia, dość zaskakujące.

Doradcy naszych polityków nie odrobili lekcji obrony dobrego wizerunku swoich pracodawców i również nie zaznajomili się z mechanizmami wielowarstwowego odczytywania fotografii. Wystarczy, zamiast na Wschód, spojrzeć na przykłady innych przywódców świata zachodniego, którzy dbają o należytą reprezentację siebie jako polityków. Generalnie rozwiązania są dwa. Albo pozwala się podejść dziennikarzom dość blisko i odpowiada na pytania do mikrofonów podstawionych niemalże „pod nos” i wprost do kamer - to wariant tylko dla wyjątkowo pewnych siebie polityków.

zaimprowizowane konferencje prasowe polityków
fot.Reuters

 
Kanclerz Angela Merkel na zaimprowizowanej konferencji prasowej
fot. Forum
Można się też zaopatrzyć w przenośne pulpity (na zdjęciach poniżej) - co daje politykom więcej swobody - i sprawia, że nie muszą nerwowo zastanawiać się co zrobić z rękami, mogą posiłkować się materiałami pisanymi położonymi na pulpicie i - co też ważne – dystans dzielący ich od dziennikarzy daje im więcej poczucia pewności i bezpieczeństwa. O to chyba chodziło premier Szydło w wystąpieniu w Chojnicach, sądząc po ustawieniu całej sceny i odsunięciu dziennikarzy na sporą odległość.



 
zaimprowizowane konferencje prasowe polityków z przenośnym pulpitem
przenośne pulpity do improwizowanych konferencji prasowych 
fot. Shealah Craighead (lewe) Stefan Wermuth/Reuters (prawe)

czwartek, 14 grudnia 2017

Portret jako porażka dokumentalistów?


Pośród prac wielu fotografów-dokumentalistów dostrzegalna jest dominacja fotografii portretowej, która nie zostawia wystarczająco szerokiego pola na potrzeby obrazów wielowarstwowych, skomplikowanych, refleksyjnych. 

Może to i po części mcdonaldyzacja rynku fotografii dokumentalnej, wina natłoku nowych materiałów, efekt tysięcy aspirujących fotografów mających dostęp do tysięcy nowych osób godzących się na sportretowanie. Ale twarz, portret, spojrzenie, grymas przyciągają widza nieodparcie od tysięcy lat - w malarstwie, rzeźbie czy teraz w fotografii.

Portrety są, jakby się można spodziewać, formą łatwiejszą, nie wymagają żmudnego drenażu sytuacji, miejsc, układów, kontekstów, znaczeń. Wszystko co ważne, to zdobyć zaufanie osoby portretowanej. Dużo to w istocie, ale i niewiele, jeśli temat materiału jest znaczeniowo obszerny i obejmuje zjawiska rozległe, wrażliwe i niejednoznaczne w swojej naturze. Z drugiej strony, najlepiej opowiedzieć jakąś makro-historię, przez pryzmat losu pojedynczych osób. Motyw notorycznie wykorzystywany - z sukcesami - w scenariuszach filmowych. 
Uzyskuje się przez to osobisty, „z pierwszej ręki” wymiar przekazu, a widzowie  zdjęć związują się z twarzą dużo bardziej niż z innymi układami fotograficznymi.

Problemem w portretach jest natomiast arbitralność miejsca, pozy, ubioru, mimiki portretowanej osoby. Kreatywność fotografa/ki polega na zaaranżowaniu tła i układu ciała modela, a więc na wytworzeniu sytuacji, które nie zaistniałaby bez tej ingerencji. I tu
kończy się dokument a zaczyna sztuka. Ale czy zawsze?

Ceniony francuski teoretyk fotografii - znany ze swoich koncepcji kryzysu fotografii dokumentalnej - André Rouillé, pisał w książce "Fotografia-między dokumentem a sztuką współczesną", że żadna "fotografia nie jest sama w sobie dokumentem(..) lecz że jest jedynie obdarzona wartością dokumentalną, która zmienia się w zależności od okoliczności".  Przyjrzyjmy się więc kilku przykładom portretów. Mam wrażenie, że właśnie w przestrzeniach narracyjno-estetycznych portretu, jako szeroko pojętego podgatunku fotografii  czai się, to znów odkrywa granica między fotografią-dokumentem a fotografią-sztuką.

Dokument czy sztuka?

Oczywiście ile portretów tyle opinii o ich wartości dokumentalnej. Jedne - jak na przykład bardzo bliski profil wykonany przez Jamesa Nachtweya w Rwandzie przedstawiający twarz osoby okaleczonej przez maczetę - główne narzędzie masakry z 1994 roku – nie budzą żadnych wątpliwości, co do wartości dokumentalnej, a tytuł zdjęcia roku na World Press Photo 1995 jest w pełni zasłużony. 



twarz osoby okaleczonej przez maczetę
fot. James Nachtwey


Inne - jak na przykład - sterylny materiał Tona Koene o policjantach afgańskich


Portrety policjantów afgańskich w czapkach
fot. Ton Koene

nie wzbudza większych emocji, ale jego przynależność do dokumentu nie budzi wątpliwości. Jednak znormalizowana do granic estetyki forma, nie zadowala widza poszukującego bardziej wysublimowanych koncepcji  portretu.

Ale to tylko przykłady portretów prostych, w których głowa zajmuje prawie cały kadr. A co z portretami rozbudowanymi?

Fotografowie często wykonują portrety, na których postacie są w pozach, miejscach, sytuacjach, w których nigdy nie występują we własnym życiu. Są to postacie powoływane do życia głównie w wyobraźni fotografa i „przelane” na ujęcia fotograficzne. Subiektywizm i kreatywność,  w znaczeniu kreowania rzeczywistości, a nie jej przedstawiania-wyrażania-dokumentowania, zastępują miejsce rzetelnego dziennikarstwa opartego na przyglądaniu się, kontemplacji, zrozumieniu przyczyn i mechanizmów.

Całkiem nierzadko, rozbudowane portrety nie są scenami z realnego życia, nie są to sceny zastane czy nawet podpatrzone, ale wyreżyserowane układy choreograficzne. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby wytworzona sytuacja miałaby podkreślić jakieś cechy, istotne z punktu widzenia materiału. Jednak często tło portretu jest zupełnie abstrakcyjne, wyabstrahowane z narracji, w sztucznym oświetleniu, spreparowane jednorazowo na potrzeby tego konkretnego zdjęcia, które realizuje wyłącznie osobiste preferencje estetyczne osoby fotografującej, podczas gdy rzeczywistość obfituje w konteksty daleko bardziej odmienne i zróżnicowane. 
Nie bez znaczenia jest także zachowanie osoby portretowanej, która widząc nadarzającą się możliwość nie zawsze oprze się pokusie udawanej autokreacji – „przed aparatem odkryłem moje „prawdziwe” ja”. Już Susan Sontag zauważała w swojej "O fotografii", że "...wiadomość o tym, że aparat fotograficzny może kłamać, uczyniła zwyczaj chodzenia do fotografa bardziej popularnym".

Portrety w konkursach fotograficznych

Zawiłe przypadki przenikania się portretu w dokumencie i fotografii artystycznej można dostrzec na podstawie kilku przyznanych nagród konkursu Leica Oscar Barnack Award. Konkurs ten od lat kluczy - co ma swój urok - między domeną faktu (dokument), a fikcją (sztuka). 

Zeszłoroczna (2016) Leica Oscar Barnack Award została przyznana cieszącej oko serii Scarlett Coten „Mectoub”. Przedstawia ona portrety reprezentujące nowe podejście do męskiej tożsamości młodych Arabów. Odnaleźć można co najmniej kilka portretów, co do których budzą się pytania o granicę między wyreżyserowanym przez fotografkę oraz - oddzielnie przez modeli – układem zdjęcia, a jego faktyczną wartością dokumentalną.


Portrety mężczyzn arabskich
fot. Scarlet Coten z serii Mectoub

Wiele wskazuje na znaczną domieszkę kreatywności – z obu stron aparatu - na potrzeby zdjęcia. Dodatkowo ten stan rzeczy pogłębia brak tekstowych referencji poznawczych – nie wiemy kim są modele, gdzie żyją, co robią - tak jakby ich tożsamość była wyłącznie afirmowana wyglądem zewnętrznym i ewentualnie otoczeniem, na tle którego pozują do zdjęcia. Bardzo znamienne i szczere są stwierdzenia fotografki, która wskazuje, że „fakt robienia zdjęć uznaje bardziej za performance” a jej zdjęcia „kwestionują stale obecne pytanie o autentyczność w fotografii”. To dobre narzędzia w fotografii aby wyjść naprzeciw, skonfrontować się z „patriarchalnym sposobem myślenia”. Jednak narzędzia te rugują tę serię z przestrzeni fotografii dokumentalnej. To ważna zmiana, bo poprzedni duży projekt Scarlett Coten - "Still Alive"  był ze swej natury dokumentalny i także zawierał portrety, ale wykonane w naturalnym otoczeniu osób portretowanych.

domostwo na pustyni, portret kobiety
Scarlet Coten z serii Still Alive

domostwo na pustyni, portret kobiety i dziecka
Scarlet Coten z serii Still Alive


Jakże dużo większą wartość dokumentalną ma projekt Wiktorii Wojciechowskiej "Sparks"("Iskry")", który również w swym rdzeniu oparty jest na portretach. 


portrety żołnierzy ukraińskich
Fot. Weronika Wojciechowska z serii Sparks/Iskry
nostalgiczne portrety żołnierzy ukraińskich
Fot. Weronika Wojciechowska z serii Sparks/Iskry

To co różni go od wyżej wspomnianego projektu, to pogłębiony opisem i filmem video kontekst naznaczony wspólnym, dramatycznym doświadczeniem portretowanych osób. Całość przemawia do widza w sposób pozbawiający wewnętrznych rozterek co do autentyczności dokumentu. Warto porównać powyższe portrety żołnierzy z przywołanymi wcześniej portretami afgańskich policjantów. Piętno wojny wypełza spod tych kadrów, zabiegi fotografki (dobór i ustawienie modeli, światło, tło) i współpraca portretowanych osób (wyraz twarzy) zgrały się tu w jeden spójny i silny przekaz, którego brak w sformalizowanych, "czystych" zdjęciach policjantów autorstwa Tona Koene.

Równie ważnym dopełnieniem serii ze wschodu Ukrainy są zdjęcia przedstawiające zniszczenia wojenne – w ujęciu dość tradycyjno-estetyzującym. Obrazy są statyczne, dające kontekst miejsca „tam”, ale również, po serii dogłębnie poruszających portretów młodych żołnierzy, przestrzeń do oddechu dla widza „tu”. Projekt dopełniają artystyczne collage, kilka fotografii-alegorii i kilka portretów w innych konwencjach niż początkowa seria. Całość, z racji zdjęć czysto artystycznych (collage) przynależy do świata sztuki, ale część dokumentalna sprawia, że ten synkretyczny projekt stworzony przez fotografkę określającą się jako artystka wizualna („visual artist”) można śmiało zaliczyć w poczet doskonałych materiałów dokumentalnych. 

Warto przytoczyć poprzedni projekt fotograficzny Autorki, który przyniósł jej nagrodę Leica Oscar Barnack Award w kategorii Newcomer


portrety osób w kolorowych pelerynach na rowerach
fot. Weronika Wojciechowska z serii Short Flashes

Choć seria portretów osób w kolorowych pelerynach jadących na rowerze była czystym dokumentem z formalnego punktu widzenia, to banalność tego zapisu kłuła w oczy wielu znawców fotografii. Znaczący jest jednak postęp jaki fotografka osiągnęła miedzy tymi projektami, przesuwając jednocześnie akcent w stronę świadomej kreacji formy zhybrydyzowanej, czegoś co można by nazwać fotograficznym, czy szerzej, wizualnym dokumentem artystycznym, gdzie warstwa dokumentalna, w szerokim rozumieniu słowa, jest jasno i bezsprzecznie zaznaczona. Pomijając już oczywisty fakt, jakże donośny dla dokumentu, przesunięcia zainteresowania Autorki z obszarów znaczeniowo nijakich na palące problemy współczesnej Europy.

Portret - ingerencja kontrolowana

Potrzebę uciekania się do ustawiania sceny, pozy, ułożenia światła można odczytać jako porażkę fotografa – dokumentalisty. Powszechnie podkreślany postulat o nieingerencji dokumentalisty w życie swoich bohaterów ma tutaj, z natury rzeczy portretu, swoje zaprzeczanie - ingerencję w pełni kontrolowaną.  Niemniej jednak portrety cieszą się od początku fotografii, czy szerzej od początku nowoczesnej sztuki zachodniej, niegasnącym powodzeniem. Magia ekspresji ludzkiej twarzy pozostaje magnesem nieodpartym. Niuanse definicyjne gatunków i umowne branżowe konwenanse schodzą na plan dalszy. 


Fotografia portretowa to w zasadzie dokument o nie-zaistnieniu. Portretowa sesja fotograficzna jest obrzędem różnym od fotografii dokumentalnej sensu stricte. Mało jest jednak fotografów–dokumentalistów, którzy wykluczyliby ze swojej praktyki zawodowej portrety. Rozwój fotografii przynosi jednak rozróżnienie na odmienne formy portretu. Jest więc powszechnie mowa o portrecie studyjnym, portrecie zastanym – najbliżej spokrewnionym z czystą formą dokumentu, czy wreszcie o portrecie kolaboracyjnym („colaborative portrait”), gdzie o ostatecznym rezultacie decydują pospołu fotograf i osoba fotografowana. Przykłady tego ostatniego typu możemy zobaczyć np.  w reportażu Daniela Castro Garcia „Foreigner”  

portert czarnoskórego imigranta

 fot. Daniel Castro Garcia

W kontekście nowych form dokumentalnych pojawiają się definicje typu: interpretacyjna kreacja rzeczywistości, subiektywizacja przekazu, indywidualizacja spojrzenia. W zasadzie można je odnieść aż do początków fotografii, ale dopiero od niedawna pogłębiona analiza naukowa i publicystyczna pozwoliła na zaprzęgnięcie definicji nauk społecznych do pełniejszego opisu zjawiska zwanego fotografią dokumentalną.

Dawno już w koszu wylądowały teorie o „obiektywności” reportażu i przekazywaniu „prawdy” w fotografiach. Dziś możemy już z przymrużeniem oka traktować te niegdysiejsze pielgrzymki donkiszoterii, bo zbrojni jesteśmy w pełniejszy stan wiedzy i refleksji nad kulturą i jej determinantami. Mało przekonująca jest zatem idea wydobycia podczas sesji fotograficznej „prawdziwego” oblicza portretowanej osoby.

Tekst, fotografia, grafika zawsze będą wytworami zindywidualizowanymi i niepowtarzalnymi, warunkowanymi wieloma czynnikami określającymi perspektywę i światopogląd ich twórcy. Jest pewne, że portret zostanie w przestrzeni fotografii dokumentalnej. Są tematy, które ciężko jest przedstawić bez widoku ekspresyjnej ludzkiej twarzy. Sam wielokrotnie stawałem przed dylematem jak ukazać, przekazać, unaocznić, wyrazić czy choćby nakreślić jakiś problem, nad którym pracowałem. Jak ukazać coś czego tak naprawdę nie ma? Jak pokazać bezrobocie, jak przekazać w obrazie, że jakaś grupa ludzi  n i e m a  pracy i jest to ich dramat? Jak pokazać niekończącą się nudę trawiącą chronicznie bezrobotnych? Bez portretów osób dotkniętych tym problemem reportaż byłby niemal niemożliwy do zrealizowania. Pozostaje już tylko dla każdego fotografa z osobna, kwestia „suwaka gatunku” - czy przesunie go bardziej w stronę dokumentu czy w stronę kreacji, ekspresji i sztuki.

Eksploracja terenów przygranicznych dokumentu i sztuki nie powinna w dzisiejszych czasach już w ogóle dziwić. Wielu fotografów płynnie porusza się w obu dziedzinach oraz po ich obrzeżach i te fotografie cieszą się uznaniem krytyki, fotoedytorów i widzów. Niemniej jednak, takie transgresje mogą niekiedy wzbudzać uzasadnione opory na płaszczyźnie sporów terminologicznych i definicyjnych. To pozytywne zjawisko, spory takie stoją wszak na straży autentyczności, siły i wartości przekazu fotograficznego.




poniedziałek, 6 listopada 2017

"Andrzej Duda. Dwa lata prezydentury" - polityczna foto-ksiażka roku


Prezydent  Andrzej Duda jedzie w samochodzie podczas uroczystości


W zaledwie 2 lata po objęciu funkcji prezydenta RP przez Andrzeja Dudę, Kancelaria prezydencka zdecydowała się na publikację foto-książki dokumentującej dotychczasowy przebieg jego kadencji. 

Forma wydawnictwa jest niebywale estetyczna, układ przejrzysty, dostosowany do tego typu publikacji i  prezentuje kilkanaście rozdziałów mających przybliżyć główne pola aktywności głowy państwa- między innymi: politykę zagraniczną, bezpieczeństwo, wspieranie gospodarki, Polonii czy sportu. Po krótkim tekście wprowadzającym prezentowane są fotografie wykonane łącznie przez sześcioro fotografów. PDF książki (z której pochodzą użyte tutaj fotografie) jest dostępny na oficjalnej stronie prezydenta RP

Co zatem mają do zaoferowania twórcy tej nieoczekiwanej foto-książki? Teksty eksploatują nieco skostniałą formę propagandy sukcesu poprzez nadmierną ekspozycję wyliczeń kolejnych osiągnięć prezydenta z punktu widzenia partii politycznej, z której się wywodzi. Brak oczywiście jakichkolwiek punktów dyskusyjnych, szkiców choćby toczonych sporów czy spraw „do załatwienia”, które mogłyby obraz prezydenta popsuć. 

Donald Trump i Andrzej Duda z małżonkami

Niestety fotografie wpisują się w tą trącącą naiwnym optymizmem wyliczankę dokonań prezydenta. W większości przypadków widzimy prezydenta w sytuacjach pozowanych lub w takich,  w których okoliczności usilnie wskazują, że zdjęcie będzie zrobione (np. moment odsłonięcia tablicy z nazwą ulicy Marszałka Piłsudskiego).
rozkładówka ze zdjęciami z  książki "Andrzej Duda. Dwa lata prezydentury"


Dominującymi motywami w książce są: oficjalne zdjęcia ze spotkań z innymi głowami państw lub przedstawicielami różnych grup społecznych,  przemówienia na różnych forach do różnych gremiów, podpisywanie oficjalnych dokumentów, składanie wieńców i przypinanie orderów. Książka ma w zamierzeniu pokazywać najważniejsze momenty tych dwóch lat, ale taki samoograniczający się szablon powoduje, że atmosfera wydawnictwa jest duszna, a ekspresja- biurokratycznie bezduszna. Strategia tematyzacji polegająca na uderzaniu ciągle w te same naprzemienne tony: uśmiechnięty - poważny, razi nadmiarem wyreżyserowania i schlebiania najmniej wymagającym oczekiwaniom. Czy prezydent Andrzej Duda nigdy się nad niczym głęboko nie zastanawia? czy nie bywa dogłębnie przejęty, poruszony jakąś sytuacją? czy nie miewa poważnych wątpliwości? nie bywa zaskoczony?

Razi w książce krocie rzędów głów patrzących na nas z pozowanych, grupowych zdjęć; z tematów lżejszych, zbijających trochę patos urzędu i ceremonii pozostaje głaskanie po główkach małych dzieci i łeb labradora. W rozdziale o odwiedzinach 52 powiatów polskich jest 6 zdjęć- z czego 3 z nich pokazują moment robienia selfie z prezydentem. Kilka lepszych zdjęć nie ratuje ogólnego odczucia schematyzmu i braku dokumentacyjnego polotu.

Prezydent Andrzej Duda rozmawia z chłopcem na wózku inwalidzkim z psem na pierwszym planie


Obraz prezydenta - urzędnik czy człowiek?


Można by się spodziewać foto-książki przedstawiającej prezydenta choć trochę „z bliska”- fotografie oficjalne możemy oglądać w mediach przy okazji każdej prezydenckiej wizyty czy każdego innego wydarzenia z kalendarza głowy państwa. Wielu zapewne jest widzów rozochoconych stylem, którym operuje  Pete Souza - fotograf Baracka Obamy. Pokazuje on szerokiej publiczności amerykańskiego prezydenta w okolicznościach pół- i całkiem nieoficjalnych; z dużą dozą dystansu wobec urzędu i protokołu co oczywiście sprawia, że odbrązowiona postać Obamy jawi się w pozytywnym świetle. Któż by przecież chciał oglądać fotografie - zależnie od okoliczności - nienagannie oficjalnie uśmiechniętego bądź poważnego urzędnika podczas wypełniania swoich konstytucyjnych obowiązków. Fotoedytorzy książki „Andrzej Duda. Dwa lata prezydentury” sądzili, że chętnych będzie wielu. Jest zatem usztywniony kanonem liczb i sprawozdań portret urzędnika - zabrakło portretu człowieka. 

Skoro publikacja jest już zbiorowym dziełem, a fotografowie zawiedli w kwestii ujęć ocieplających wizerunek prezydenta, warto by było poprosić obywateli, którzy mieli okazję zrobić sobie to przysłowiowe selfie o udostępnienie zdjęć do publikacji- na tysiące tego typu wykonanych zdjęć, na pewno znalazłby się kilka w dobrej jakości i niebanalnej treści.


Album prezydenta Bronisława Komorowskiego


Naturalnym porównaniem dla "Andrzej Duda. Dwa lata prezydentury" jest publikacja "Prezydentura w obiektywie" wyd. 2015 - zapis 5-letniej kadencji Bronisława Komorowskiego. Zapewne animozje polityczne nie pozwoliły na sugerowanie się stylem poprzedniej prezydenckiej ekipy fotograficznej. Wielka szkoda- efekt pracy tamtego zespołu fotografów i fotoedytorów jest dużo bardziej interesujący; więcej frapujących zdjęć i dużo ciekawsza w wymiarze tematycznym koncepcja foto-książki.


Prezydent Bronisław Komorowski podczas spaceru i w biurze
fot. Wojciech Grzędziński, fotografie znalazły się w książce "Prezydentura w obiektywie" wyd. 2015

Co stało się z koncepcją budowy wizerunku prezydenta poprzez fotografię? Dlaczego Bronisław Komorowski miał ekipę gotową pójść w ślady najlepszych fotografów politycznych, ludzi mających intuicję, umiejętności i talent, którzy z odwagą spotkali się z konwencjami nowoczesnego postrzegania roli komunikacji obrazami w życiu publicznym, nawet mając za tworzywo naszą polską przaśną przestrzeń polityczną a Andrzej Duda nie zasługuje na to takie same traktowanie i zostaje mu wystawiona sztampowa, nudna do przesytu fotograficzna laurka?
rozkładówka ze zdjęciami z  książki "Andrzej Duda. Dwa lata prezydentury"


Sama decyzja wydania albumu, odwołanie się do tej formy prezentacyjnej zaledwie po dwóch latach sprawowania urzędu jest błędna. Za wcześnie jeszcze na takie podsumowania, a publikacja niedokończonego projektu jest szkolnym błędem każdego fotograficznego cyklu. Nie obwiniajmy jednak li tylko samych fotografów- nie wszystko od nich zależy. Fotoedytorzy i autorzy koncepcji książki mają swój udział w tej porażce nie mniejszy niż osoby odpowiedzialne za reglamentacje dostępu fotografów do prezydenta Dudy. Kiedy fotografów ogranicza brak dostępu do fotografowanej osoby, nie ma możliwości, aby powstały interesujące zdjęcia.



rozkładówka ze zdjęciami z książki "Andrzej Duda. Dwa lata prezydentury". Tekst i zdjęcie


Na koniec kilka westchnień w życzeniowym typie "jak to by mogło wyglądać" - politycznie osadzona - bo od tego trudno uciec- ale jednocześnie lekka i intrygująca fotografia wspomnianego już Pete-a Souzy i jego podejście do fotografowania przywódcy światowego mocarstwa.



Barack Obama w scenach z życia prezydenta i ojca


Barack Obama w scenach z życia prezydenta i ojca, na rybach i w biurze


Barack Obama w scenach z życia prezydenta i ojca



Barack Obama  spaceruje za oknem, biegnie z psem







czwartek, 26 października 2017

Zdobycie miasta Raqqa w Syrii a sprawa polska

Bojownik Archer z polską flagą w ręku stoi w ruinach miasta Raqqa

Tradycja ustanawiania własnego symbolu na świeżo zdobytym terytorium wroga jest tak stara jak wojny. Odkąd wojnom towarzyszą ludzie z aparatami fotograficznymi, takie sytuacje są uwieczniane na zdjęciach.

Ożywiona cyrkulacja powyższego, mocno symbolicznego zdjęcia z Raqqi w Syrii jest interesująca z wielu powodów. Żołnierz o pseudonimie Archer, który twierdzi, że walczył w grupie zadaniowej „Gniew Eufratu”, biorącej udział w zdobyciu stolicy samozwańczego tzw. Państwa Islamskiego (ISIS) zamieścił je na swoim Facebookowym profilu z adnotacją zawierającą m.in. zdanie „(…)W samym sercu Raqqa zawisła wielka polska flaga. Żeby pamiętali kto tu był i co im zrobił. Z kim lepiej nie zadzierać.(…)”
Pomijając fakt, że w rzeczywistości na zdjęciu nie jest to podstawowa flaga Polski, a polska flaga państwowa z godłem pełniąca rolę bandery cywilnej i handlowej na wodach morskich - można łatwo zauważyć, że dumne określenia o zawiśnięciu polskiej flagi w sercu Raqqi jest mocno przesadzone - flagę trzyma żołnierz stojący w środku jednego ze zniszczonych budynków.

Usuwając na bok trudne do jednoznacznego skonkludowania poglądy o rzekomym spreparowaniu istnienia całej grupy zadaniowej „Gniew Eufratu”, spójrzmy na zdjęcie z punktu widzenia jego znaczenia społecznego.

Sama scena nie naprowadza nas na konkretną lokalizację, nie daje punktu odniesienia innego niż fragment zrujnowanego miasta; oprócz żołnierza nie występuje na niej nikt inny, fragment ulicy widoczny w tle ruin jest pusty, brak jakiegokolwiek sprzętu wojskowego. Dużo ciekawsza niż sama - zainscenizowana, mocno retuszowana – fotografia, jest sposób jej recepcji w Polsce.

Bohaterska symbolika potrzebna od zaraz

Rys dużo bardziej symboliczny, ma widok palonej flagi ISIS trzymanej w drugiej ręce żołnierza (płomienie, a może i cała flaga dodane w obróbce cyfrowej).  Ujęcie jest bardzo statyczne, widać w nim wyraźną i świadomą dozę reżyserii. Jeśli żołnierz pokusiłby się o wyciągnięcie ręki w powietrze z polską banderą ponad ruiny pomieszczenia, w którym się znajdował, ujecie byłoby może dużo bardziej dynamiczne, zwiększając swój potencjał przekazu.

Niemniej jednak zachwyt nad „polskim bohaterem” podchwyciło wielu użytkowników portali społecznościowych. Zdjęcie Archera szczególnie upodobały sobie środowiska z kręgu tzw. „patriotów deklaratywnych” czyli osób, które w sposób przesadny, czasem karykaturalny epatują swoim przywiązaniem do państwowych symboli. Nie można ich winić za takie przyjęcie fotografii, bo nie każdy musi umieć racjonalnie operować taką zbitką informacją jaka jest tam zawarta ale ten sam zachwyt udzielił się również wielu oficjalnym mediom prawicowym, co już - w erze fake newsów - może napawać co najmniej zdziwieniem.

Co do przyczyn tego zachwytu nacechowanego nadmierną egzaltacją można snuć wielorakie teorie. Nieumiejętność rzetelnej weryfikacji informacji wynika z braków warsztatowych i psuje obraz dziennikarstwa jako zawodu. Z kolei zachłanność na tego typu przekaz wynika być może z głębokiej potrzeby bohatera, który choć na chwilę uleczy narodowe kompleksy i zapali na równie krótką chwilę iskierkę nadmiernie pożądanej dumy z jakiegokolwiek zwycięstwa nad „innymi”.

Flagi w zdobytym mieście

Dużo mniejsze zainteresowanie wzbudziło zdjęcie innego polskiego żołnierza walczącego w Syrii, który relacjonował swoją historię na Facebookowym profilu Zana-Fighting ISIS in Syria. Również tam pojawia się motyw polskiej flagi (wł. bandery) łopoczącej nad Raqqą.


Polska flaga zatknięta na ruinach w Raqqa w Syrii
fot. Zana- Fighting ISIS in Syria/Facebook


Miejsce wywieszenia flagi jest dużo bardziej widowiskowe niż w przypadku zdjęcia Archera, są to - sądząc z ukazanego otoczenia - wyludnione przedmieścia Raqqi. Co działo się wtedy w centrum miasta, gdzie wielcy gracze tej batalii fetowali swój sukces? Można to prześledzić na  fotografiach w reportażu  Bulenta Kilica w The Guardian

Głównymi bohaterami na tych zdjęciach są żołnierze z Syryjskich Sił Demokratycznych (SDF). Świętując ostateczne zwycięstwo nad ISIS ochoczo wznoszą flagi swojego ugrupowania na głównym rondzie miasta.

Fotografie z reportażu Bülenta Kılıça opublikowanego w brytyjskim The Guardian
Żołnierze z Syryjskich Sił Demokratycznych (SDF) świętując zwycięstwo nad ISIS wieszając swoje flagi na rondzie  wśród ruin miasta
Fot. Bulent Kilic/ AFP/Getty

Żołnierze z Syryjskich Sił Demokratycznych (SDF) świętując zwycięstwo nad ISIS stoi z flagą na wraku samochodu wśród ruin
Fot. Bulent Kilic/ AFP/Getty

Jakże daleko fotografiom Archera i Zany do wielowątkowych, żywych ujęć o szerokim kadrze, z mnogością postaci pierwszo- i drugoplanowych z wyzwolenia Raqqi zaprezentowanych przez tureckiego fotoreportera. W tym porównaniu zawiera się esencja różnicy między zdjęciami amatorskimi - a tymi zrobionymi przez zawodowca. Chodzi tu nie tylko o wagę fotografowanego wydarzenia - w centrum miasta nastąpiło "właściwe" wywieszenie flagi zwycięzców - i nie była to flaga polska - ale o sposób operowania obrazem, tak aby uwiarygodnić przekaz, nadać mu klauzulę narzędzia dystrybucji znaczeń opisywanym faktom. Zdjęciom polskich żołnierzy - fotograficznych amatorów - brakuje tych atrybutów.
Dodatkowo, zdjęcie Archera skażone jest niestety jawną ingerencją programów graficznych. 

Nie ma co prawda w reportażu Kilica ikonicznych, choć inscenizowanych, ujęć zatykania flagi zwycięskiej armii jakie znamy z końca II wojny światowej na Iwo Jima (armia USA) czy z Berlina (armia radziecka), ale w porównaniu z płochliwym, pod sklepieniem ruin na przedmieściach „zawiśnięciem wielkiej polskiej flagi” emanuje z nich duża doza faktycznego uchwycenia historycznego momentu, a to w dzisiejszych przekazach informacyjnych jest już całkiem sporo.

flagi w Iwo Jima i w  Berlinie fotografie historyczne
Fotografie, które stały się jednymi z ikon zakończenia II wojny światowej: Amerykanie wznoszą flagę USA na japońskiej wyspie Iwo Jima (fot. Joe Rosenthal) i Rosjanie zatykają flagę ZSRR na szczycie Reichstagu w Berlinie (fot. Jewgienij Ananjewicz Chałdiej)



x