niedziela, 3 marca 2024

Czy prasa umarła? Nie - zmieniła tylko nazwę



Najbardziej popularne posty z tego bloga:

Szkielet dawnego kiosku z prasą
Szkielet dawnego kiosku z prasą, Szczecin, fot. T. Szustek

Przeglądałem ostatnio ponownie - wydaną w Polsce w 2011 roku - ksiażkę francuskiego publicysty Bernard Pouleta "Śmierć gazet i przyszłość informacji" (wyd. Czarne, przeł. Oskar Hademann), która wieszczyła rychły koniec drukowanych gazet i spektakularne bankructwa medialnych koncernów. 

Minęło 15 lat od publikacji oryginału francuskiego (2009) i można, już z perspektywy tego czasu, pokusić się o ocenę trafności przewidywań Polueta. Rzućmy okiem na kilka cytatów i przekonajmy się, co się sprawdziło, a co było błędnym założeniem:

"Dziennikarz w internecie staje się tym, kto ułatwia i organizuje dialog. Nikomu już nie jest potrzebna jego opinia"

Ta prognoza wydaje się niezbyt nietrafiona. Współczesne dziennikarstwo nadal opiera się na opiniach dziennikarzy i ekspertów (niektórzy są szemrani...). Stwierdzenie faktu i jego opisanie nie wyczerpuje zainteresowania odbiorców. W sieci jest całe mnóstwo kanałów, w których znani i cenieni dziennikarze, ludzie z różnych branż dzielą się swoimi opiniami i cieszą się one sporą oglądalnością, np. blogi w serwisie internetowym tygodnika Polityka. Na stronie internetowej The Guardian, sekcja Opinie jest druga w kolejności po News.

Pasek menu strony internetowej The Guardian

"Obok informacji ubogiej dla ubogich będzie też informacja bogata dla bogatych, a zatem w najlepszym razie będziemy mieli do czytania z dwiema prędkościami" 

Chyba już wszyscy się z tym pogodzili i nikogo nie dziwi, że za naprawdę dobrą informację, a szczególnie opinie, prognozy i analizy należy nieco zapłacić. Przy czym te informacje, które można uzyskać za darmo z rozmaitych portali informacyjnych, są w sumie dość obszerne rzetelne i można doskonale poruszać się po dowolnym obszarze wiedzy bazując tylko na bezpłatnych informacjach. Tak naprawdę to one nie są darmowe, bo płacimy za nie naszą (nie)uwagą podczas wyświetlania reklam. 

Z kolei trafnie przewidział B. Poulet, że Google zostanie "największą agencją reklamową świata" - to już się stało i świat się nie zawalił. Co ciekawe, autor książki przewidział zawrotną karierę, początkujących wówczas reklam celowanych, tzn. profilowanych pod konkretnego odbiorcę.

"Drastyczny spadek sprzedaży gazet w 2007 r. (-2,5%) jest zjawiskiem powszechnym i dotknął w pierwszym rzędzie dzienniki popularne"
W 2024 roku niektórych zapewne dziwi, że popularne informacyjne portale internetowe czy aplikacje mają lub miały w ogóle jakieś papierowe wydania. Gazety, tygodniki i miesięczniki szybko zrozumiały, że albo będą obecne w internecie, albo nie będzie ich wcale. W czasie gdy Poulet pisał swoją książkę, ta kwestia nie była jeszcze tak oczywista.

Dziś opiniotwórcze medium może, choć nie musi, mieć swoje papierowe ramię. Przykładem, że można egzystować tylko w necie może być chociażby Oko Press (sic!), Business Insider czy popularne polskie portale Wirtualna Polska, Onet, Interia. Z drugiej strony, dalej istnieją papierowe gazety, tygodniki czy miesięczniki, które mają swoje internetowe wcielenia: Polityka, New York Times, Gazeta Wyborcza, Guardian. Są także portale stacji radiowych, gdzie informacje czytane w serwisach, można zobaczyć! 

Media społecznościowe z jednej strony zabrały kawałek tortu, czytaj uwagi czytelników, ale z drugiej - wykreowały zapotrzebowanie na informacje sprawdzone, pewne, których portale społecznościowe nie są w stanie zapewnić. W kategorii Breaking News z pewnością platforma X czy Facebook docierają szybciej do odbiorców, ale nikt nie będzie przedstawiał efektów wielomiesięcznego śledztwa dziennikarskiego w krótkim poście. To znaczy przedstawić wyniki można w krótkim, nawet sensacyjnym poście, ale ten post będzie miał link do jakiejś dłuższej formy - czyli do serwisu informacyjnego, strony internetowej itp.



Nawet szacowne, poważane tygodniki, do czytania których potrzebna była niegdyś cała rozpiętość ramion 😃 nie obejdą się obecnie bez wersji online. Np. Tygodnik Powszechny, weteran na rynku wydawniczym - katolickie pismo społeczno-kulturalne powstałe w marcu 1945,  niezależne (ile było można) nawet za czasów komunistycznych, reper polskiej inteligencji, a dziś - młoda redakcja, atrakcyjny layout strony internetowej, krąg mediów społecznościowych, subskrypcja, newsletter, powiadomienia...i wciąż doskonały poziom merytoryczny bez epatowania katolickością na każdym kroku.

Co łączy wszystkie te media, to stopniowanie dostępności do informacji internetowych, subskrypcja i materiały płatne, czyli to, co tak przerażało Pouleta w 2009 roku. 

Dzisiaj już nikogo nie dziwi taki stan rzeczy, ale kilkanaście lat temu, nowością była konieczność płacenia za dostęp do nośników informacji w internecie, który miał być w pierwszych naiwnych zamierzeniach przestrzenią wolnego, nieskrepowanego komercjalizacją obiegu informacji i opinii. Akurat z tych utopii nic nie wyszło, bo internet stał się dokładnie tak samo brudny i przemocowy, jak życie w ogóle i tak samo skomercjalizowany: chcesz mieć dobry produkt - to płać.

B. Poulet nie docenił także skali migracji reklamy do internetu, rozpowszechnienia się i ewolucji smartfonów. Doceniał za to potencjał jaki drzemał w mediach społecznościowych. Facebook już wtedy był potęgą, a Twitter (dzisiejszy X) dopiero raczkował, ale Poulet trafnie wskazywał jego drogi rozwoju:
"(...) system ten [Twitter] wzbudził zainteresowanie partii politycznych, które upatrują w nim możliwości informowania swoich zwolenników niewielkim kosztem"

Kiedy książka była pisana, dopiero co wypuszczono pierwszego iPhona i pierwsze smartfony z systemem Android. Autor nie mógł w zasadzie przewidzieć lawinowego rozwoju takich urządzeń i opierał swoje prognozy głównie o użytkowników komputerów stacjonarnych i laptopów. Czas pokazał, że internet, przeniósł się do smartfonów wraz z reklamami i nikogo nie dziwi fakt, że rynek reklam w internecie jest dużo większy niż w innych mediach (telewizja, radio, billboardy).

Z niewielu stwierdzeń B. Pouleta, które zupełnie straciły rację bytu można zacytować poniższe:
"Strony internetowe gazet są zdecydowanie mniej rentowne niż ich papierowe odpowiedniki"
W dzisiejszych czasach papierowe wydania nierzadko generują stratę finansową, tolerowaną przez zarządy gazet czy koncernów prasowych, bo przychód jest uzyskiwany z innych źródeł: subskrypcji, reklam internetowych lub np. sprzedaży książek. Natomiast "stary dobry papier" jest traktowany jako dodatek do działalności medialnej, sentymentalny gadżet dostarczany starszym czytelnikom lub atrybut prestiżu.

Co lepsze - druk czy internet?

fragment gazety z błędem drukarskim - tekst lorem ipsum zamiast właściwego tekstu
213 znaków tekstu Lorem ipsum wydrukowanych omyłkowo w gazecie, fot. T. Szustek

Co się wydrukowało, to z nami pozostanie. W internecie trwa nieustanna aktualizacja, nie tylko faktów i opinii, ale także błędów i niedoróbek. Takie wpadki, jak ta powyżej są w publikacjach w sieci usuwane dość szybko, w druku pozostają nieśmiertelne.

Wiele pytań wciąż bez jasnej odpowiedzi

okłądka książki Bernarda Pouleta - Śmierć gazet i przyszłość informacji
okładka książki Bernarda Pouleta Śmierć gazet i przyszłość informacji

A co pozostało z pracy B. Pouleta, co jest nadal aktualne? To na przykład, 
wyrażona kilkukrotnie, głęboka troska o przyszłość i rolę mediów informacyjnych w społeczeństwie:

"(...) tradycyjne media informacyjne znalazły się w śmiertelnym zagrożeniu ze względu na pojawienie się nowych "nośników", które nie przekazują informacji. Większość z nich to wytwórcy i firmy zajmujące się rozpowszechnianiem treści rozrywkowych i usług: wyszukiwarki, takie jak Google czy portale społecznościowe, na przykład Facebook"
"Za rewolucją cyfrową kryje się też inna głęboka przemiana. Dokonuje się ona w wolniejszym tempie, a jej początki sięgają jeszcze odległych czasów przed pojawieniem się internetu (...) chodzi mianowicie o spadające każdego roku zainteresowanie informacją w naszym społeczeństwie"

Autor obawia się, że wyszukiwarki czy media społecznościowe "zabiorą" klientów prasie drukowanej (co w zasadzie już się stało), ale co za tym idzie, odpłyną także reklamodawcy i pozostawią "tradycyjne media informacyjne" bez środków niezbędnych do działania. 
"(...) czy reklamodawcy porzucający prasę drukowaną w ogóle jeszcze potrzebują informacji?"
Odpływ reklamodawców częściowo nastąpił, ale media informacyjne przetrwały przechodząc do internetu i nadal publikują reklamy. Tego jesteśmy wszyscy świadomi, głębszy sens tego cytatu to obawa o miejsce i znaczenia rzetelnie podanej informacji w ogóle. Czy obywatele będą jej potrzebować? Czy zadowolą się rozrywkowo-skandalizującą papką z życia celebrytów?

Zapewne części odbiorców wystarczy kilka informacji z Pudelka czy Kwejka podlanych memami od kręgu znajomych w mediach społecznościowych. Nie zapominajmy, że wiele dawnych drukowanych "brukowców" nie miało wiele ambitniejszego repertuaru wiadomości, a fakt druku nie wpływał na podniesienie ich "szlachetności".

Istnieje natomiast dość istotna część społeczeństwa, która nosi w sobie potrzebę zaspokojenia wiedzy ze sprawdzonego źródła. I dopóki będą takie osoby, dopóty będą potrzebne media, które takie informacje będą dostarczać. Bądźmy więc dobrej myśli i pozostańmy ciekawi świata.

Nazwa wciąż ta sama - znaczenie inne

Sentymentalna nazwa "prasa" w języku polskim czy "press" w języku angielskim wciąż funkcjonują. Trudno jest zmieniać nazwy konkursów z tradycjami - World Press Photo, Grand Press Photo, nazwy czasopism - dwumiesięcznik "Press" czy zwyczajowo przyjętych innych użyć, np. rzecznik prasowy, konferencja prasowa - ale wszyscy i wiedzą, że to umowna łatka oznaczająca bardziej "media" rozumiane ogólnie, zbiorczo niż drukowane czasopisma.

Zrozumiała jest "fetyszyzacja" papieru przez starsze pokolenie, bo niemal całe ich dorosłe życie informacje czerpali z papieru, radia i telewizji. Przypomina to nieco histerię towarzyszącą wejściu fotografii cyfrowej i utyskiwania tradycjonalistów, że to już nie jest to samo co kiedyś, że "prawdziwa' fotografia umarła i inne tego typu nonsensy. Ale to treść jest istotna, nie forma, a kult "sprzedanego egzemplarza" jako wyznacznika ważności gazety, należy włożyć między bajki.

Fotografia analogowa istnieje dalej, choć zmieniła się jej funkcja, e-booki nie zabiły książek drukowanych (B. Poulet bardzo obawiał się, że e-booki zniszczą czytelnictwo i położą kres księgarniom), dvd i kanały streamingowe nie wyeliminowały sal kinowych i istnieją portale informacyjne o szerokim kręgu oddziaływania, które nigdy nie miały żadnego papierowego wydania.

Ale wróćmy do informacji. W ostatnich latach daje się także zauważyć rozdrobnienie źródeł informacji zarówno na poziomie mediów społecznościowych, jak i w sferze mediów profesjonalnych. Powstają coraz to nowe serwisy, niektóre z nich znikają szybko, inne stają się coraz bardziej popularne, niektórzy starzy liderzy tracą na znaczeniu, inni wciąż mają sporo udziałów w rynku. Te same procesy, choć w mniejszym natężeniu można zauważyć na rynku portali informacyjnych. Wiele osób nazywa to "bańką". Absorbujemy informacje tylko z przez siebie wybranych, pozostających w tym samym kręgu źródeł. Ale to zjawisko było chyba zawsze. Jeśli ktoś w latach 80. był mocno "zakręcony" na punkcie np. techniki, to czytał czasopismo "Młody Technik", oglądał w telewizji "Sondę" i polował na książki o konkretnej tematyce, nie interesował się zbytnio zawartością "Wiadomości Wędkarskich" czy "Zielonego Sztandaru".

Barak Obama obawiał się, że "informacja staje się bardziej rozrywką niż źródłem wiedzy", ale miejmy nadzieję, że popyt na rzetelną informację nie zaniknie, zmieniają się tylko kanały, charakter i sposoby przekazywania. 

Książka Bernarda Pouleta "Śmierć gazet i przyszłość informacji" straciła tylko nieco na aktualności, głównie w zakresie rozwoju technologicznego. Dzisiaj świat internetu, aplikacji, smartfonów jest już w daleko w innym miejscu niż w 2008 roku. Ale pytania, obawy i nadzieje, które zawarte są w publikacji, m. in.: 
  • spadek czytelnictwa, 
  • nadmiar komunikacji - brak zrozumienia, 
  • rozrost teorii spiskowych wynikających z braku krytycznego myślenia i odróżniania fałszu od faktów, 
  • umasowienie i ujednolicenie kultury - wciąż pozostają aktualne. 
Chociażby dlatego warto tę książkę przeczytać (na papierze bądź jako e-book). A także żeby ocenić które przewidywania autora się sprawdziły, a które były przesadzone lub zupełnie nietrafione.

Moim zdaniem kluczowe zdanie książki jest wyrażone nie opinią własną autora, ale cytatem z badania opinii ponad 700 szefów przedsiębiorstw medialnych z całego świata. Dwie trzecie z nich uważało, że:
"za niecałe 10 lat czytelnicy zainteresowani informacją zwrócą się przede wszystkim w stronę internetu i telefonów komórkowych, porzucając tradycyjne gazety i pozostałe środki masowego przekazu". 

Mieli bardzo dużo racji. 

A co z informacją wizualną, zdjęciami, grafikami? 

Wieści są dobre. Wciąż, nieustannie ludzie chcą oglądać zdjęcia, chcą nie tylko przeczytać o tym, co się zdarzyło, ale także to "zobaczyć". 

Pomimo wielu zapowiedzi śmierci fotografii, zabójczej ingerencji w treść zdjęć, ujęć fałszywych czy ostatnio szumnych zapowiedzi wyparcia fotografów przez sztuczną inteligencję - nadal każdy chce spojrzeć na kawałek zapisanej wizualnie historii, która przykuła jego/jej uwagę. 

Portale internetowe nie mogą nie spełniać takiego zapotrzebowania i publikują sporo materiałów wizualnych lepszej lub gorszej jakości, ale nikt nie wyobraża sobie mediów informacyjnych (papierowych i internetowych) oraz mediów społecznościowych bez zdjęć, grafik, memów i krótkich form wideo.

Tak więc - niech żyje informacja! Niech żyje fotografia! I wideo także!

niedziela, 31 grudnia 2023

Nieostre zdjęcia. Czy w dokumencie musi być zawsze ostro?


Najbardziej popularne posty z tego bloga:

Tysiące wpisów, porad i poradników podpowiada jak robić super ostre zdjęcia. Czy fetysz doskonałej ostrości jest niezbędny w fotografii dokumentalnej?

Jak zrobić ostre zdjęcie? - wyszukiwarki internetowe mają na to pytanie tysiące odpowiedzi, np.: 5 sposobów, aby wykonać super ostre zdjęcia albo Jak robić ostre zdjęcia.

Od czasu wejścia na rynek aparatów cyfrowych trwa ciągła pogoń za coraz ostrzejszymi zdjęciami. Jak bardzo zmieniła się definicja zdjęcia ostrego pokazują zdjęcia chociażby z finałów World Press Photo. Większość zwycięskich zdjęć ma "podkręcaną" ostrość ponad rejestry, które jest w stanie uchwycić ludzkie oko. Dokładając do tego przesadne używanie suwaków w programach graficznych np. kontrastu, struktury czy nasycenia kolorem otrzymujemy fotografie przedstawiające niemal bajkowe ujęcia. 

Kobieta z zakrytym całym ciałym w islamskim stroju z sieciami i z dzieckiem na łodzi, Jemen,
 Kobieta z sieciami i z dzieckiem na łodzi, Jemen, fot.Pablo Tosco

Trend "słodkiej' estetyzacji zdjęć przedstawiających najbardziej drastyczne treści budzi od lat kontrowersje w środowisku dokumentalistów i widzów fotografii. Spójrzmy na kadr poniżej - czy te kolory nie wydają się zbyt nasycone? a fałdy na t-shirtach mężczyzn na pierwszym planie - czy nie są jakoś nienaturalnie, nazbyt wyraźnie wyeksponowane?

Mężczyzna bez dłoni wśród kilkunastu partyzantów "na zbiórce"
Mężczyzna bez dłoni wśród partyzantów, Kolumbia, fot. Catalina Martin-Chico

Nieostro - czyli bardziej artystycznie?

Im jestem starszy tym bardziej doceniam ujęcia nieostre, zamazane, gdzie skomplikowana gra estetyki, kompozycji, kreowania znaczeń i przekazu rozgrywa się na wielu płaszczyznach ostrości i jej znikania.

Nie mam na myśli zwykłej zmiany ostrości w obrębie złożonego kompozycyjnie zdjęcia, na którym występują rożne, oddalone od siebie plany, bo to jest elementem większości ujęć. Rozmyte tło jest standardem dobrze skadrowanego zdjęcia, na którym na bliższym planie jest eksponowany element ważniejszy.

Interesują mnie szerokie pokłady nieostrości, poruszenia, sporego szumu - czyli form uznanych w dokumencie za "nieczyste". Są one z powodzeniem stosowane na polu fotografii artystycznej i mogą być nośnikiem wielorakich przekazów, budują także różne warianty odrealnionego nastroju. 

W fotografii dokumentalnej nieostrość może również wyrażać wiele - od banalnego przedstawienia ruchu, dynamiki, nagle postępującej zmiany poprzez rozedrganie emocji, nieoczywistość po metaforę braku, tajemnicy, niepewności, niepokoju, chaosu. Należy jednak korzystać z tych form z umiarem, rozwagą i celowo. Użycie tych zniekształceń obrazu - są nimi w istocie rozmazania obrazu - bronią się na płaszczyźnie dogmatu dokumentu tym, że ujęcie jest zrobione podczas jednego naświetlenia cyfrowej matrycy lub klatki filmu. Jest to warunek, aby uznać zdjęcie za dokumentalne.

Oto kilka przykładów, które zilustrują brawurowe użycie nieostrości i rozmazania w obrazach uznanych dokumentalistów.

O świcie i o zmierzchu

Lekkie zamazanie, rozmywające się kontury bywają celową imitacją widoczności w godzinach wczesnoporannych lub zaraz po zachodzie słońca, gdy przedmioty, budynki, ludzie wyłaniają się z ciemności i mają płynne, ledwie zarysowane kształty.

Zamglony zarys dziobu statku i zarysy przechodzący ludzi
Z serii dokumentalnej o uchodźcach The Dream, fot. Fabio Bucciarelli


W takim przypadku nieostrość i szum wynikają z warunków świetlnych, ale dobrze oddają to, co widzi człowiek o tak wczesnej lub późnej godzinie.

Ruch, dynamika, niepokój - to zaledwie kilka skojarzeń jakie pojawiają się kiedy patrzymy na poniższe zdjęcia, wykorzystujące twórczo - ale nadal w obrębie dokumentu - poruszenie, rozmazanie i nieostrość.

Tłum zamazanych, idących postaci
Z serii dokumentalnej o uchodźcach The Dream, fot. Fabio Bucciarelli

Trzech biegnących żołnierzy amerykańskich z karabinami
3 biegnących żołnierzy amerykańskich, 2003, Irak, fot. Christopher Anderson/Magnum Photos

Tłum stoi przy murze miasta nocą
Tłum w Tripoli podczas Arabskiej Wiosny, Libia, 2011, fot. Moises Saman/Magnum Photos 

Tłum krzyczących mężczyzn
Demonstranci w Kairze podczas Arabskiej Wiosny 2011, fot. Paolo Pellegrin,/Magnum Photos 

Procesja wielkanocna, fot. Laura Rodari

Procesja wielkanocna, fot. Laura Rodari

2 kobiety w czarnych strojach muzułmańskich na dziedzińcu meczetu
Kobiety na dziedzińcu meczetu, Kaszmir, 2008, fot. Giulio di Strurco



Czasem rozmycie wymusza brak wystarczającego światła, ale fotografowie umiejętnie wykorzystują takie warunki do zbudowania nastroju zdjęć.

Mężczyżni w stojach muzułmańskich w mieście nocą
Sudan, fot. Paolo Pellegrin/Magnum Photos

Sylwetki mężczyzn z karabinami
Uzbrojeni cywile patrolują nocą wioskę, Algieria, 2001 fot. Paolo Pellegrin/Magnum Photos



Mężczyzna stoi nagi od pasa w górę na ulicy
Mężczyzna na ulicy w nocy, Republika Środkowoafrykańska, fot. William Daniels

Kolory

Bywa, że nieostrość zdjęcia przekuwa się na inne, istotne walory estetyczne. W poniższym wypadku celem była gra kolorami i kształtami ubioru kobiet w Indiach.

Kobiety w sari, Indie, fot. Laura-el-Tantawy


Kobiety w sari, Indie, fot. Laura-el-Tantawy

Czasem musi być ostro

Przyjrzyjmy się dwóm zdjęciom pode spodem. Widać na nich jak fotograf (Moises Saman) przeczekał mało udane, zupełnie nieostre ujęcie i w następnym kadrze, wyostrzając wyłącznie na oczy kobiety, uzyskał przejmujący obraz rozpaczy po utracie bliskiej osoby. Ściśle wytypowana część obrazu jest ostra i to na niej mimowolnie koncentruje się uwaga widza. W objęciach nieostrości i rozmazania pozostają drastyczne fragmenty zdjęcia, na które wzrok kieruje się dopiero w drugiej kolejności. Pierwszego ujęcia nie uratowałaby nawet dobra ostrość na twarzy rozpaczającej kobiety.

Kobieta w chuście w rozpacza na ciałem bliskiej osoby
Matka opłakująca śmierć syna, fot. Moises Saman/Magnum Photos


Kobieta w chuście w rozpacza na ciałem bliskiej osoby
Matka opłakująca śmierć syna, fot. Moises Saman/Magnum Photos 

Nieosto - ale z głową

Nieostrość daje kolosalne możliwości kreowania siły przekazu obrazu i nie ma potrzeby wiecznej pogoni za coraz ostrzejszymi ujęciami, jakby w swojej ostrości miały one wyrazić coś więcej, szerzej, dobitniej. Ale tak jak w przypadku innych środków wyrazu w fotografii, tworzenie takich kadrów powinno - jeśli to tylko możliwe - być zaplanowane, przewidziane i przemyślane. Choć zdarza się czasem fotografom zrobić zdjęcie nieostre, poruszone, mgliste, które potem na ekranie komputera okazuje się kadrem interesującym. 

niedziela, 23 kwietnia 2023

Ślepy traf czy dojrzała świadomość chwili? Amatorskie zdjęcia, które zapisały doniosłe historie


Najbardziej popularne posty z tego bloga:

Niedawno wspominałem o ważnej roli, jaką mogą odegrać amatorzy z aparatem fotograficznym w dłoni w dokumentowaniu wydarzeń, dając nieco świeżego spojrzenia w świecie obrazów "produkowanych" w ramach ustrukturyzowanych wymagań wielkich agencji medialnych.

Poniżej spróbuję przedstawić kilka przykładów, potwierdzających opinię, że amatorzy, którzy znaleźli się w odpowiednim miejscu i czasie mają wielką szansę na udokumentowanie czegoś doniosłego, ważnego, a nawet przełomowego.

Nie wszędzie mogą stać zawodowi fotografowie z aparatem gotowym do akcji. W dzisiejszych czasach prawie każdy ma smartfon i może zrobić przyzwoitej jakości zdjęcie. Nie każdy jednak wie, co przed sobą widzi i jakie to ma znaczenie w szerszym kontekście. Często zdjęcia zrobione pod natchnieniem chwili są wrzucane do mediów społecznościowych, a ich autorzy nie znają - z racji swojego nieobycia w warstwach znaczeniowych przekazu wizualnego - wagi ujęć, które dane im było utrwalić.

Po paru chwilach, ewentualnie godzinach okazuje się, że zasięgi takich fotografii potrafią przekroczyć zasięgi postów na ten sam temat uznanych na rynku portali informacyjnych. W obliczu klęski własnego przekazu portale te - o ile trzymają rękę na pulsie - rzucają na front ekranów "zapierające dech w piersiach" zdjęcia internautów. Ratuje to klikalność, ale bezpowrotnie odbiera palmę pierszeństwa w masowej pamięci. 

Tak stało się w przypadku zdjęć irackich jeńców podczas 2. wojny w Iraku. Amerykańscy żołnierze "dla zabawy" robili zdjęcia torturowanym i poniżanym przez siebie więźniom w Abu Ghraib. Kadry zszokowały świat, podważając idee, z którymi USA wchodziło do Iraku, pokazując, że zwyrodnienie obyczajów nie jest tylko domeną armii dzikich najeźdźców. Ujęcia te wryły się w masową wyobraźnię dużo bardziej niż, swoją drogą doskonałe, zdjęcia tysięcy fotoreporterów i fotografów dokumentalnych, którzy miesiącami pracowali podczas wojny w Iraku, dostarczając wielu - można by sądzić - ikonicznych fotografii.

Torturowany iracki więzień podłączony do przewodów elektrycznych, zdjęcie pozyskane przez  Associated Press

Morze głów

Inna sytuacja była podczas wycofywania się armii amerykańskiej z Afganistanu w obliczu napierających sił Talibów. Zawodowych fotografów było niewielu, każde z ich zdjęć było na wagę złota, a i tak wszyscy najbardziej pamiętają ujęcie napakowanego do granic możliwości uciekinierami kadłuba samolotu towarowego. Zdjęcie zrobił jeden z członków załogi samolotu, a zostało udostępnione przez Defense One, agencję informacyjną Departamentu Obrony USA.

Tłum uciekinierów w z Afganistanu we wnętrzu samolotu transportowego, fot. Defence One

Morze głów było także motywem, który utorował "międzynarodową karierę" zdjęciu, które przedstawiało kolejkę po żywność w zrujnowanym wojną domową syryjskim obozie Yarmouk w Damaszku w 2014 r. Apokaliptyczny widok tysięcy głów wśród zrujnowanych budynków przypomina kadry z filmów katastroficznych. 

Nawet ujęcia z czasów 2. wojny światowej, gdzie ruiny, będące świadkami ogromnych zniszczeń w tkance miast, niejednokrotnie budziły grozę, nie dostarczały takich emocji jak zdjęcie z Yarmouk. Tutaj, grozę i przerażenie potęgowane jest właśnie obecnością tysięcy ludzkich głów, które widać po horyzont. Zdjęcia ruin miast po  zakończeniu 2. wojny światowej były ponure, przytłaczjące, obrazowały ogrom zniszczeń, ale były w znacznej większości pozbawione większej liczby ludzi. Na zdjęciu poniżej "czynnik ludzki" przesądza o dojmującym doświadczeniu obcowania z katastrofą humanitarną o wielkiej skali.


Ludzie czekający wśród ruin w kolejce po żywność, zdjęcie wykonane przez pracownika UNRWA (Agencja Narodów Zjednoczonych ds. Pomocy Uchodźcom Palestyńskim na Bliskim Wschodzie ) a pozyskane przez Associated Press

W powyższych przypadkach można domniemywać, że osoby które wykonywały zdjęcia miały świadomość niezwykłości widoku, choć zapewne nie przeczuwały, że ich zdjęcie będzie udostępniane tak często i zobaczą je miliony widzów. O fakcie, że jakieś zdjęcie wyskoczy ze strumienia obrazów mediów społecznościowych - skazanych na cyfrowe zapomnienie - a wskoczy do archiwum kultury wizualnej decyduje wiele czynników, których nie sposób racjonalnie przewidzieć.

Zdjęcie amatorskie może mieć wielką moc oddziaływania

Wielokrotnie podkreślałem istotność włączania zdjęć amatorskich do kanonu zapisu wizualnego naszej historii. Nie inaczej jest w tym przypadku. Zdjęcia przypadkowe, zrobione mimochodem lub bez specjalnej świadomości chwili mogą i są niejednokrotnie doskonałymi świadkami historii. nie mniej jednak zawsze także podkreślam, że królestwo pojedynczych ujęć to zupełnie coś innego niż przemyślane, podlane głęboka wiedzą, cierpliwością i wyczuciem pogłębione serie zdjęć układające się w kompleksową, koherentną wizualną narrację. To potrafią  tylko profesjonaliści. 

Można to porównać do gry w golfa. Na 1000 amatorów, jeden trafi do odległego dołka za pierwszym razem, podczas gdy ta sztuka może nie udać się żadnemu z 10 zawodowców. Natomiast jeśli w grę wchodzi wygranie rozgrywki, w której liczy się wbicie piłek do kliku dołków z rzędu jak najmniejszą ilością uderzeń kija, zawodowcy będą bezkonkurencyjni.


środa, 28 grudnia 2022

Jak powinien ubierać się fotoreporter w pracy?


Najbardziej popularne posty z tego bloga:

Większość zawodów ma jakieś ogólnie przyjęte wytyczne, czasem nakazy, jeśli chodzi o sposób ubierania się podczas pracy. Nie inaczej jest w zawodach związanych z fotografowaniem.

To będzie raczej krótki poradnik jak nie powinien się ubierać fotoreporter, z jednym konkretnym, ale "bijącym po oczach" przykładem. Czasem łatwiej pojąć sedno przesłania spoglądając na przeciwieństwo, coś dokładnie odwrotnego, niż tracić czas na wyjaśnianie co i jak należy zrobić.

Chyba najbardziej przejmują się swoim strojem fotografowie ślubni. W necie jest cała masa artykułów poradnikowych. Wynika to po części, z sporej liczby tego typu fotografów na rynku i ich "płodności" pisarskiej, a po drugie z faktu, że pracują na imprezach, gdzie panuje specyficzny dress code. 

Oto dwa przykłady takich porad:

https://www.fotopolis.pl/temat-miesiaca/fotografia-slubna/30369-jak-fotograf-slubny-powinien-ubierac-sie-na-zlecenia-to-wazniejsze-niz-myslisz

https://www.fotoslominski.pl/ubior-fotografa-slubnego/

Nie być zanadto widocznym

Generalna zasada fotografów ślubnych streszcza się w zaleceniu: "nie wyróżniać się". To chyba także złota zasada wszystkich zawodów z aparatem lub/i kamerą w ręku. Nie zawsze jest to możliwe do zrealizowania. Biały fotoreporter w obozie dla czarnoskórych uchodźców ma niewielkie szanse na ukrycie swojej obecności

czwartek, 10 marca 2022

Fotodziennikarstwo czyli co? Rozterki przy naciskaniu spustu migawki

Można się pokusić o wymienienie szeregu pojęć, jakich używa się w języku polskim na określenie fotografa/ki robiących zdjęcia z zamiarem ich publicznego pokazania w mediach.

Fotoreporter, fotograf newsowy, dokumentalny, prasowy, fotoreportażysta, fotodziennikarz, dziennikarz wizualny. Sporo tego. Dodatkowo, zawód jest mocno zmaskulinizowany i określenia te wystepują najczęściej w formie męskiej. 

Brakuje także jednoznacznego określenia samej dyscypliny medialnej - z najpopularniejszych nazw wymienić można: fotografia prasowa, newsowa, reporterska, dziennikarska, dokumentalna, fotoreporterska, ilustracyjna.

Inaczej jest w niektórych językach europejskich. Angielskie photojournalism, niemieckie Fotojournalismus czy francuskie photojournalisme funkcjonują od lat i są często używane i rozumiane nie tylko przez ludzi z mediów, ale ogół społeczeństwa. W polskich realiach termin "fotodziennikarstwo" nadal jest rzadkim i egzotycznym gościem w branżowych publikacjach - a szkoda.

Dziennikarz czy fotograf?

Na płaszczyźnie definicyjnej rodzi się zasadnicze pytanie, czy sam zainteresowany czuje się bardziej dziennikarzem czy bardziej fotografem. Jak dozuje desygnaty obu części składowych słowa foto-dziennikarstwo? Odwieczne - od momentu powstania fotografii - pytania czy to bardziej kronika czy poezja? fotografia-ekspresja czy fotografia-dokument? A może jedno i drugie są w tym przypadku nierozerwalnie związane i przenikają się tak dogłębnie w sferze podejścia do tematu, technik i metod pracy, odpowiedzialności, że nie warto wartościować jednego lub drugiego elementu i uznać tę dziedzinę działalności medialnej za jedną, nierozerwalną całość, tak jak to jest w innych językach?

Patrząc na wieloletnie efekty pracy fotodziennikarzy, przedrostek "foto" bynajmniej nie relatywizuje i nie rozmiękcza trzonu "dziennikarstwo". Wręcz przeciwnie - doinwestowuje go i rozszerza, przejmując przy tym, szereg szlachetnych (przynajmniej w teorii) etycznych przesłanek zawodu dziennikarskiego, takich jak: rzetelność, dbanie o sprawdzanie źródeł, unikanie oczywistych uwikłań politycznych. Jest to jednocześnie dużo szersze pojęcie niż dość popularny, ale ukierunkowany na zdjęcia newsowe - fotoreporter.

Osobiście, zawsze uważałem się za osobę uprawiającą dziennikarstwo posługującą się fotografiami jak środkami wyrazu i przekazu. Intuicyjnie sądzę, że to, o czym chcę opowiedzieć, lepiej mogę oddać obrazami niż słowami, choć tą drugą formę dziennikarską także uprawiam, ale mniemam, że nie wyrażam się w niej nie tak dobrze, jak w fotografii.

Wygląda na to, że każdy, kto zajmuje się fotografią musi sam doprecyzowywać jaki rodzaj fotografii uprawia. Często charakter fotografii określa rodzaj zlecenia. 

Pięciozdjęciową relację z przejazdu zabytkowych pojazdów trudno nazwać fotodziennikarstwem - to zwykła praca fotoreporterska, czy w przypadku krótkiej formy pisanej - relacja, a nie wnikliwy dziennikarski artykuł. Inaczej może wyglądać sytuacja dłuższego fotoreportażu np. z demonstracji czy zakładu pracy. Zarówno w przypadku formy zdjęciowej jak i pisanej moża śmiało mówić o formie fotodziennikarskiej i dziennikarskiej.

Fotograficzne rozterki języka polskiego


Wśród polskiej kadry akademickiej, która zajmuje się urefleksyjnianiem doświadczeń tworzenia i odbioru fotografii oraz teoretycznymi zagadnieniami dziennikarstwa, mediów i szeroko rozumianych teorii komunikacji społecznej, najpowszechniej przyjął się termin "fotografia dziennikarska".

Ukazało się całkiem sporo publikacji podręcznikowych dla studentów i artykułów naukowych wielokrotnie operujących tym terminem, np.: Kazimierz Wolny-Zmorzyński, Ewa Nowińska, Krzysztof Groń, Waldemar Sosnowski, Fotografia dziennikarska, Poltex, 2011 r.,  Kazimierz Wolny-Zmorzyński, Jaka informacja? Rzecz o percepcji fotografii dziennikarskiej. Kraków 2010.

Nie jest ten pomysł pozbawiony trafności, w zasadzie dobrze opisujący zjawisko, obarczony niestety akademickim rygoryzmem, formalnością i niestety 9. sylabami, w przeciwieństwie do 6 sylab fo-to-dzien-ni-kar-stwa. Krócej często wygrywa nad poprawniej.

Poza tym, wielu naukowców akademickich, ma tę przypadłość, że dość wolno reagują na wiecznie zmieniającą się rzeczywistość medialną. Stąd można doznać wrażenia, że zwrot fotografia dziennikarska zalatuje naftaliną. 

okładka ksiażki "Jaka informacja..." autor: Kazimierz Wolny-Zmorzyński

Polska rzeczywistość

Kiedy w 2010 ukazała się jedna z podstawowych polskich pozycji książkowych o fotografii dziennikarskiej "Jaka informacja? Rzecz o percepcji fotografii dziennikarskiej" Kazimierza Wolnego-Zmorzyńskiego, od razu było wiadomo, że to książka nestora wiedzy i już w momencie jak się ukazała, mogła być zaliczana do grona książek historycznych. Pierwsze bowiem zdanie było więcej niż wymowne: "Fotografia dziennikarska jest jedną z ważniejszych form przekazywania wiadomości w prasie". Zdanie drugie też wbijało w fotel swoją anachronicznością: "Cieszy się ogromnym zainteresowaniem odbiorców, bowiem nie tylko pokazuje rzeczywistośćo której mówią dziennikarze, ale także wizualnie o niej informuje."

Pozytywistyczna wiara, że można pokazać rzeczywistość w prasie wydaje się dla niektórych wciąż żywa. Jakby uleciała cała refleksja na kategoriami konstrukcji prawdy, roli fotografa w doborze kadrów i subiektywności przekazu fotograficznego, nie mówiąc już o wynalezieniu i rozpowszechnieniu się internetu jako głównego nośnika fotografii dziennikarskiej i fotografii w ogóle i o ciągle wzrastającej roli wideo w "pokazywaniu rzeczywistości".

Jeśli zestawimy powyższą książkę z wydaną również w 2010 roku publikacją Freda Ritchina "After Photography", w której autor pisze o przyszłości mediów wizualnych, po rewolucji cyfrowej, która przekształciła obrazy w hipertekstowe medium, co z kolei zasadniczo zmieniło sposób, w jaki konceptualizujemy świat, to widzimy jasno, że polska refleksja nad stanem fotografii w mediach była daleko w tyle.

Teoria sobie, a praktyka sobie

Potem zaczęło być trochę lepiej i znalazło się paru badaczy fotografii, głównie z nurtu socjologii wizualnej, którzy trzymają rękę na pulsie. Ale nawet wtedy, w okolicach 2010 roku wystarczyło przeczytać wywiad ze świetnym fotografem Łukaszem Trzcińskim, żeby wiedzieć, że to polscy teoretycy fotodziennnikarstwa zostali w tyle, a nie praktycy, którzy zresztą całkiem nieźle dawali sobie radę na światowym rynku fotografii dziennikarskiej zdobywając sporo międzynarodowych nagród. 

Ale wracając do Trzcińskiego, mówił on w wywiadzie, który ukazał się w 2011 roku w książce "Artyści mówią. Wywiady z mistrzami fotografii" autorstwa Hanny Marii Gizy - "Jeśli poruszamy się w obszarze dokumentu, to wydaje mi się, że jego rolą jest raczej zadawać pytania, niż dawać odpowiedzi..." 

To zresztą parafraza słów innego znakomitego fotografa Paolo Pellegriniego, ale takie rozumienie fotografii prasowej, dokumentalnej w szerszym ujęciu, dominowało już wśród czołowych światowych fotodziennikarzy - mało który jeszcze pragnął "obiektywnie przedstawiać" rzeczywistość. Większość chce zakomunikować, przekazać, wyrazić, opowiedzieć wizualnie swoją wersję tego co zobaczyli i doświadczyli.

Prasa vs internet

Największy światowy konkurs fotografii dziennikarskiej i fotodziennikarstwa, do dziś nosi archaiczną nazwę World Press Photo, a jego znaczenie maleje z powodu nieustannie zmieniających się kategorii i zasad przyznawania głównych nagród. 

W Polsce, fotodziennikarze biorą udział w Grand Press Photo organizowanym przez miesięcznik Press, który ma jednak w podtytule Media, Reklama, Public Relations. Niegdyś faktycznie taki rodzaj fotografii można było zobaczyć praktycznie tylko w formie drukowanej w gazetach, tygodnikach i miesięcznikach. Dziś sytuacja jest diametralnie różna i środków przekazu obrazu jest znacznie więcej.

 Zdecentralizowaniu uległy również ośrodki dystrybuujące obrazy. Już nie tylko redakcje gazet, miesięczników czy największych agencji mogą publikować - w dzisiejszych czasach może to każdy, kto ma dostęp do kanałów mediów społecznościowych.

Powstanie internetu i rozwój technik cyfrowych spowodowały, że zalał nas potok zdjęć, a świecące ekrany zawładnęły światem obrazów, zmieniły się też reguły cyrkulacji i trwałości zdjęć. Szokujące obrazy w kilkanaście minut obiegają całą kulę ziemską, wywołują skrajne emocje, po czym znikają w czeluściach strumienia innych szokujących obrazów. Bardzo trudno dziś o "ikoniczne" zdjęcia, które były zapamiętywane na lata, jak działo się to za starych "analogowych" czasów.

Niewiele zmieniły się natomiast wymagania fotoedytorów - chcą dobrych zdjęć, które przykują uwagę odbiorców. A propos - fotoedytor i fotoreporter i jeszcze fotooperator to dobrze zakorzenione nazwy zawodów z przedrostkiem foto.

Szybkie wyszukiwanie w polskim internecie i ... 240 tys. rezultatów dla fotoedytora w porównaniu do zaledwie 1450 rezultatów dla fotodziennikarza, ale wąska specjalizacja fotodziennikarska - fotoreporter to już prawie 3,5 mln rezultatów wyszukiwań. Pora to zmienić i nie pozwolić wpaść  "fotodziennikarzowi" do zestawu form wypartych z języka polskiego. Będę zatem - konsekwentnie - używał tego określenia w dalszych wpisach.




niedziela, 21 listopada 2021

Fotografie jako część wizualnej pamięci narodowej


Zachowujcie zdjęcia - to przyszłe dziedzictwo narodowe! 

Dyrekcja National Library of Ireland (Narodowa Biblioteka Irlandii) podpisała oficjalną umowę o przyjęciu do cyfrowego archiwum Biblioteki 6000 zdjęć organizacji YesEquality, która prowadziła ogólnokrajową kampanię mającą na celu zachęcanie do głosowania na „tak” w referendum w kwestii równości małżeństw w maju 2015 roku. Irlandia jest pierwszym krajem na świecie, który dopuścił do zawierania małżeństw osób tej samej płci w ogólnonarodowym referendum (62% obywateli głosowało za przyjęciem proponowanych rozwiązań).

Dyrekcja National Library of Ireland podpisuje umowę przyjęcia do swojego archiwum 6000 zdjęć kampani YesEquality promującej równość małżeństw tej samej płci w Irandii
fot. www.instagram.com/nationallibraryofireland/


To, co zaczęło się od oddolnych ruchów środowisk LGTB+ i przybierało formę pikiet, protestów, demonstracji, parad itp., przerodziło się w ogólnonarodową kampanię. Fotograficzna dokumentacja tego ruchu stałą się następnie częścią oficjalnego narodowego dziedzictwa.

Historia jest ciekawa z kilku powodów. Po pierwsze - dbałość o pamięć ważnych wydarzeń, zjawisk, które miały istotny wpływ na historię kraju. Być może, gdyby takie przejęcie archiwum zdjęć nie nastąpiło, uległy by one rozproszeniu, dezintegracji i w dużej części skasowaniu. Miejsce na dyskach Biblioteki Narodowej pozwoli zachować dla przyszłych pokoleń wizualny zapis tego, co działo się w Irlandii w przededniu referendum.

Taka praktyka to trend niezwykle istotny z punktu widzenia tworzenia historii, pamięci, tożsamości narodowej. Fotografie cyfrowe również się starzeją, a raczej starzeją się nośniki na których są zapisane. Przechowywanie ich w bezpiecznych warunkach biblioteki czy archiwum przedłuży im żywot i pozwoli - co również bardzo istotne - na wgląd do nich osobom zainteresowanym tematem pod kątem 
naukowym, dziennikarskim czy pragnącym dowiedzieć się czegoś ze zdjęć do jakichkolwiek innych celów.

Miałem okazję robić zdjęcia na jednej z parad równości w Dublinie, w której brali udział członkowie YesEquality, więc i podobne kadry mogły się znaleźć we wspomnianych 6000 ujęć przekazanych do Narodowej Biblioteki Irlandii.

A parada była szczególna dla Polski, bo Grand Marshal, czyli główną osobą prowadzącą paradę była polska posłanka Anna Grodzka - w tamtym czasie jedyna transpłciowa osoba na świecie zasiadająca w narodowym parlamencie. Nasza posłanka była także pierwszą osobą spoza Irlandii zaszczyconą tym tytułem.

Parada była huczna, wesoła, pstrokato-kiczowata, ale chyba wszystkim uczestnikom się podobała, a co dla Polaków z Polski trudne do uwierzenia - odbyła się bez kontrmanifestacji, rzucania kamieniami czy nawet obelgami, a Garda (irlandzka policja) była potrzebna tylko do kierowania ruchem pojazdów, bo parada - zgodnie z otrzymanym od władz miasta pozwoleniem, przeszła przez centralną ulicę metropolii powodując nieco korków na sąsiednich ulicach.

Anna Grodzka jako Grand Marshal na Pride Parade w Dublinie w 2013 roku.
Anna Grodzka jako Grand Marshal na Pride Parade w Dublinie w 2013 roku, fot. Tomasz Szustek

Anna Grodzka jako Grand Marshal na Pride Parade w Dublinie w 2013 roku.
Anna Grodzka jako Grand Marshal na Pride Parade w Dublinie w 2013 roku, fot. Tomasz Szustek

Anna Grodzka jako Grand Marshal na Pride Parade w Dublinie w 2013 roku.
Anna Grodzka jako Grand Marshal na Pride Parade w Dublinie w 2013 roku, fot. Tomasz Szustek


Inna refleksja, to już niestety smutna konstatacja nad miejscem, w jakim znajduje się polski dyskurs społeczny. Podczas kiedy inne kraje już dawno "przerobiły" tematy równouprawnienia osób LGTB+, małżeństw osób tej samej płci, związków partnerskich, dostępności legalnej aborcji (kolejne wygrane w tej kwestii referendum w Irlandii) i rozliczenia księży pedofilów - w Polsce partie rządzące, z uporem podlewanym poparciem doszczętnie skompromitowanej hierarchii kościelnej nadal odmawiają Polakom przynależności do nowoczesnej części zachodniej cywilizacji. Utrzymująca się retoryka przedmurza i "obrony Europy", choć wesoło wyśmiewana na Zachodzie, na dobre zagościła w ciemnych umysłach sporej części polskich polityków i ich wyborców. Inni idą dalej, szybciej, patrzą przed siebie - my stoimy w miejscu i oglądamy się za siebie w poszukiwaniu chwil chwały, a stopy nam grzęzną w mule...

Ale wierzę, że również polskie bogate fotograficzne archiwa dokumentujące protesty uliczne w ważnych sprawach w ostatnich latach, będą kiedyś częścią narodowego archiwum, jako dokument walki o prawa obywatelskie w XXI wieku.

Zwykle przyjmuje się, że o narodowych archiwów trafiają zdjęcia profesjonalistów z wydarzeń szczególnie ważnych, dramatycznych i przełomowych jak wojny, wznoszenia i obalania pomników, podpisywanie pokojów, rozejmów itp. Może się jednak okazać, że inne wydarzenia również uzyskają miejsce na twardych dyskach narodowej pamięci. 

Róbmy zatem zdjęcia na wydarzeniach, których uczestnicy mają odwagę mówić otwarcie o swoim sprzeciwie wobec opresji systemu - kiedyś ich sprawa w końcu wygra, a może i nasze zdjęcia staną się ważnym dokumentem czasu i miejsca.

wtorek, 3 sierpnia 2021

Niski poziom fotografii reportażowej w niektórych mediach lokalnych

Na dwóch lokalnych koszalińskich portalach ukazały się dwie niezależne od siebie fotorelacje ze Zlotu Zimnowojennego - plenerowej imprezy w formie festynu, na którym prezentują się grupy rekonstruktorów historii z czasów Zimnej Wojny wraz ze sprzętem z epoki. 

Reportaże były tak złe, że w końcu zmotywowały mnie do napisania tekstu - od dawna planowanego - o miernej kondycji fotoreportaży w małych, lokalnych gazetach i portalach internetowych. 

Przymierzałem się już jakiś czas do tego tematu, zbierałem materiały, ale niechętnie piszę o sprawach, które mają tak negatywny wydźwięk, wolę opisywać i odnosić się do zdjęć wybitnych, przejmujących, łapiących za oko, dających do myślenia, niepokojących, nawet szokujących czy choćby tylko lekko kontrowersyjnych. Ale nie tylko takie zdjęcia znajdują się w przekazach medialnych.

Trudno wymagać przejmujących kadrów z relacji Dnia Babci i Dziadka w przedszkolu - choć kilka dobrych portretów można by przy tej okazji zrobić. Ale już fotorelacja ze zlotu pełnego rekonstruktorów – powinna być okraszona kilkoma ciekawymi zdjęciami.

Nie byłaby to, co prawda, głęboka socjologiczna introspekcja, ale reportaż może ciekawie zobrazować zrelaksowaną atmosferę dotykania kawałka zrekonstruowanej historii. Co istotne, a ułatwia zadanie fotografom, przy takich festynowo-zlotowych okazjach wszyscy chętnie dają się fotografować. Jest wiele osób przebranych w epokowe stroje - daje to wiele możliwości ujęć dowcipnych, niebanalnych, balansujących na granicy zabawy, zaskoczenia, styku świata przeciętnego widza ze smartfonem w ręku i żołnierza z lat 80. Do tego zestaw pojazdów i oprzyrządowania z zamierzchłych czasów - czołgi, transportery opancerzone, samochody terenowe, radiostacje itp. Piknikowa atmosfera, chętni do zdjęć modele i modelki, niecodzienne ubiory - wydawałoby się, że to idealne miejsce na dobry, soczysty niedzielny fotoreportaż czasu wolnego.

Niestety, z nieznanych przyczyn pracownicy medialni polegli na tym zadaniu. Pierwszy z fotoreportaży obejmuje 66 (!) zdjęć, wśród których znalazło się wiele ujęć złych i bardzo złych:


uczestnicy zlotu zimnowojennego przechadzają sie koło czołgu
fot. Radosałw Brzostek

rekonstruktor w mundurze żołnierza z lat PRL z karabinem Kałasznikow stoi tyłem stoi tyłem
fot. Radosław Brzostek

uczestnicy zlotu zimnowoejjengo spaccerują na tle czołgu
fot. Radosław Brzostek

Upiorna maniera fotografowania osób pierwszego planu obróconych tyłem do obiektywu, chaos kompozycyjny i jakość zdjęć godna telefonu z początku XXI wieku - to tylko niektóre zarzuty jakie można wytoczyć tym zdjęciom.

Na innym lokalnym portalu ukazała się równie kiepska, pod względem fotograficznym relacjaOto kilka przykładów zdjęć z tego zbioru:

3 młode kobiety w mundurach żołnierskich siedzą koło "gazika"
Fot. Małgorzata Abramowicz  


2 rekonstruktorów i rekonstruktorka w mundurzach żołnierzy z czasów PRL koło samochodu terenowego z lat 80.
Fot. Małgorzata Abramowicz  



nastolatka czesze rude włosy
Fot. Małgorzata Abramowicz  

Portrety są zrobione na długich ogniskowych 80 -135mm, z przysłoną f.8 (zachowane są metadane przy zdjęciach), następnie skadrowane, co fatalnie wpływa na jakość zdjęcia. Takie podejście do zrobienia portretu zastanego (z daleka, podpatrując, "czając się" „z doskoku”, ze zbyt dużą głębią ostrości) świadczy o braku umiejętności technicznych i dziennikarskich. Zastanawiająca jest sekwencja potrójnej próby zrobienia portretu żołnierzowi w hełmie. Niby fotografka zdecydowała się podejść bliżej, żeby zrobić portret, który wyszedł w miarę poprawnie (z wyjątkiem miny fotografowanego - a wystarczyło poprosić o uśmiech albo "groźną minę"), ale i tak poddała się pokusie umieszczenie dwóch poprzednich, nieudanych ujęć.


Mężczyzna przebrany za milicjanta w moro i w kasku trzyma podniesiony karabin Kałasznikow

Mężczyzna przebrany za milicjanta w moro i w kasku trzyma podniesiony karabin Kałasznikow

Portret mężczyzny przebranego za milicjanta w moro i w kasku trzymającego podniesiony karabin Kałasznikow
Fot. Małgorzata Abramowicz

Jakże niewiele potrzeba, żeby zrobić prosty, klasyczny, pozowany nawet naprędce portret - z ogniskową 30-50mm i z przysłoną f. 2-4. Wystarczy 5 sekund na zmianę przysłony i ewentualnie ISO oraz poproszenie bohatera zdjęcia o zapozowanie, spoglądanie w obiektyw i portret gotowy. 

Dlaczego w powyższych relacjach zabrakło takich zdjęć? 

Przyczyn jest zapewne kilka. Jedną z nich jest przeświadczenie redaktorów prowadzących, że jakiekolwiek zdjęcia będą wystarczająco dobre i wysyłanie na relację osoby, która ma jakikolwiek aparat fotograficzny lub smartfon i chęć do fotografowania. 

Faktem jest też, że próbuję przykładać miarę zawodowych fotografów do lokalnych pracowników mediów, którzy nie są fotoreporterami, a chcą po prostu robić zdjęcia, które są traktowane jako "wypełniacz" strony internetowej. Ale w przypadku pierwszego wzmiankowanego tu reportażu, autor zdjęć ma na stronie portalu ponad 30 materiałów, więc jest stałym współpracownikiem, z podanym redakcyjnym e-mailem, nie można więc uważać go za amatora z aparatem w ręku i chciałoby się wymagać nieco umiejętności fotograficznych i warsztatu dziennikarskiego.

Warto też dodać, że o amatorskości w podejściu do relacji z tego wydarzenia świadczy nie tylko jakość zdjęć, ale ilość powtarzających się ujęć i motywów. Rwana narracja, brak spójności w prowadzeniu oka nie ułatwia przebrnięcia przez kilkadziesiąt kadrów. W naszej kulturze, przesyconej wizualnością, obrazami, zdjęciami, przedstawieniami w każdej postaci, oglądanie kolejnych 66 i 46 miałkich, powtarzających się zdjęć, stanowi nadmiar jakiego można by oszczędzić widzom, w zamian dając ciekawy, 10. zdjęciowy reportaż próbujący przybliżyć atmosferę zlotu.

Czy w tych fotorelacjach były zdjęcia dobre i interesujące? - były, ale stanowiły ok. 5 procent ogółu materiału:

Rekonstruktorzy siedzą i leżą na tle transportera opanecrzonego
fot. Radosław Brzostek

3 rekonstruktorów w mundurach armii radzieckiej, jeden celuje z karabinu
Fot. Małgorzata Abramowicz


A czy ktoś robi lepsze zdjęcia z tego typu imprez?  W sieci znalazłem kilka przykładów z poprzednich  edycji, choć znajdowały się one również wśród niezliczonej ilości fotografii o słabej sile przekazu: 

Grupa rekonstruktorów w mundurach armii radzieckiej z karabinami



Rekonstruktor w mundurze radzieckim w panterkę przy ciężkim karabinie maszynowym




A jak zrelacjonowały fotograficznie to wydarzenie media w pełni profesjonalne? Przykład lokalnego portalu wyborcza.pl pokazuje po raz kolejny, że dobre, czy tylko poprawne zdjęcie można było na tej imprezie wykonać:

strona z "Gazet Wyborczej" ze zdjęciem grupy rekonstruktorów
fot. https://koszalin.wyborcza.pl

Czy warto kruszyć kopie i wymagać wyśrubowanych standardów w relacjach z wydarzeń o randze mniejszej niż mała, pozbawionych trwałych walorów kulturotwórczych i o charakterze zaledwie rozrywkowym? Ten zlot miał akurat jeszcze walor edukacyjny, ale przecież jest wiele fotoreportaży z wydarzeń o znaczeniu iście lokalnym, których obszar zainteresowania wynosi zaledwie kilka lub kilkanaście osób - jak wspomniana relacja z przedszkolnego Dnia Babci i Dziadka

Ale jakże dużo można opowiedzieć o lokalnej społeczności, szkole, dzieciach, rodzicach, nauczycielach mając przed oczyma kilkadziesiąt takich mini-foto-relacji z 30 lat! Toż to prawdziwa kopalnia wiedzy socjologicznej dla przyszłych badaczy! Obrazy, w tym i fotografie będą jednym z głównych, obok słów,  porządków poznania naszych czasów. Warto dokumentować takie wydarzenia, które dziś wydają się błahe i niegodne większej uwagi. 

Fotografowanie to proces subiektywnej eliminacji pewnych momentów i nadawania znaczenia - poprzez utrwalenie - innym momentom i wycinkom zastanej rzeczywistości. Trywializowanie fotorelacji nawet najmniejszych wydarzeń i fotografowanie ich w sposób niechlujny nie sprzyja edukacji wizualnej społeczeństwa i pozbawia przyszłe pokolenia wglądu w naszą historię codzienną. Kiedyś tego typu relację będą traktowane jak pełne wiedzy opasłe foliały o zwyczajach przodków. Poza tym, w perspektywie teraźniejszości, takie wydarzenia mają w lokalnych mikrospołecznościach charakter wyraźnie integrujący, są przyczółkiem do budowania wspólnotowej tożsamości i już tylko z tego powodu, zasługują na dobrą dokumentację fotograficzną. 


Z "Magnum" na prowincję

Urok małej lokalnej gazety uwiódł znanego fotografa agencji Magnum - Jonasa Bendiksena, który postanowił odstawić na jakiś czas na bok prestiżowe zlecenia dużych i znanych tytułów i zostać fotoreporterem w skromnej, lokalnej gazecie Bladet Vesterålen, wychodzącej w miejscowości na północy Norwegii, z populacją wynoszącą zaledwie 2000 osób. 

Bendiksen tak tłumaczył swoją decyzję:

„Większość tematów, którymi się zajmowałem w mojej pracy miała związek ze sprawami o charakterze globalnym, które dotyczyły milionów ludzi. Z czasem odkryłem, że zaczyna mnie inspirować zmniejszenie skali zainteresowań i podjęcie próby dłuższego przyjrzenia się niewielkiemu obszarowi, gdzie pozornie nic oczywistego czy dramatycznego się nie dzieje i po prostu obserwowanie dzień za dniem, zwykłego życia w cichym, spokojnym miejscu."

Powstał w ten sposób bardzo interesujący wizualnie cykl fotografii. Z pozoru nieistotne zdarzenia, spotkania zyskały bogatą w treść oprawę fotograficzną redefiniującą, dla wielu, ilustracyjny format lokalnych wiadomości.

Czlowiek w pomarańczowym skafandrze stoi na tle setek suszących się ryb
fot. Jonas Bendiksen/Magnum

2 młode kobiety pracują w polu, po lewej stoi traktor
fot. Jonas Bendiksen/Magnum

urzędnik lokalny stoi po ścianą podczas gdy drugi siedzi na krześle
fot. Jonas Bendiksen/Magnum

widok przez okna, po lewej panorama ośnieżonych gór, po prawej wnętrze domu
fot. Jonas Bendiksen/Magnum

Na koniec wywiadów Bendiksen często powtarza - "Pracujcie w lokalnych gazetach - dopóki istnieją!"

Fotografie szeregowe

Abstrakcyjnie i górnolotnie brzmią hasła fotografa z "Magnum", gdy spojrzymy na kolejny objaw słabej kondycji fotoreportażu polskich mediów lokalnych. Na użytek własny nazywam tę chorobę "notablozą rządkową". 

Chodzi o uporczywe, wielkokrotne publikowanie zdjęć notabli stojących w rzędzie. Zwykle dzieje się tak przy okazji jakiś uroczystości, na które urzędnicy/politycy/goście zostają zaproszeni w celu uczestnictwa w przeróżnym charakterze. Często towarzyszy temu przecinanie wstęgi, o czym pisałem w poście o fotograficznych spektaklach w polskiej polityce  lub symboliczne wbicie pierwszej albo pierwszych łopat  na budowie - kolejny rytuał polskiej polityki prowincjonalnej. Tego typu ustawienia są też zmorą reportaży konferencyjnych. 

Nadmierna ekspozycja urzędników i polityków jest być może po części pokłosiem stosunków podległościowych - lokalna gazeta może być wydawana przez urząd miejski, powiatowy czy gminny, bądź chęcią przypodobania się lokalnym decydentom przez "niezależne" media lokalne chcące żyć w zgodzie z obecną władzą.

Ustawianie się do zdjęć polityków, notabli, przedsiębiorców, sportowców, artystów w rzędzie od stóp do głów, jest zjawiskiem powszechnym na całym świecie. Taka jest konwencja zaadoptowana z fotoreportażu "naiwnego" robionego kiedyś - a szczególnie dziś - przez osoby nieznające arkan operowania bliższym i dalszym planem, czyli po prostu amatorów, dla których dobre zdjęcie to takie, które przedstawia wszystkich po równo. Jest to rozwiązanie demokratyczne, ale - nie ma co ukrywać - nudne dla oczu osób nie związanych jakimiś więzami zażyłości z bohaterami zdjęcia. 

Wiadomo, że takie zdjęcia muszą się ukazywać - jest to jedyne ustawienie przyjęte z przyczyn praktycznych gdzie wszystkich widać jednocześnie i w równym stopniu. Problemem jest tylko z nadużywaniem tej figury w fotoreportażach. Bywają takie relacje, gdzie nie ma innych zdjęć.



fot. Ewelina Burda,  www.dziennikwschodni.pl


fot. GWE24

fot. www.biskupiec.pl  


fot. www.biskupiec.pl  

strona z gazety Puls Wejherowa z fotografiami rzędów osób


Jak można jakościowo polepszyć sytuację fotografii reportażowej w polskiej prasie i mediach lokalnych? 

Istnieje kilka skutecznych sposobów. Po pierwsze, to podniesienie poziomu edukacji fotograficznej redaktorów naczelnych i prowadzących, ponieważ to oni decydują co "puścić" na papier lub/i na portal internetowy. Presja wywierana przez kierownictwo ośrodków medialnych jest jednym z najlepszych determinantów skoku jakościowego dostarczanych zdjęć. O moim osobistym przypadku w tej kwestii można przeczytać w poprzednim poście o newsowych kryteriach obrazowania demonstracji.

Najbardziej pożądanym zabiegiem jest oczywiście zatrudnienie zawodowego fotoreportera. Trudno sobie jednak wyobrazić, aby każda mała redakcja mogła znaleźć środki na pracownika, którego zadaniem byłoby "tylko" robienie zdjęć i ich obróbka. Niektórym redakcjom to się jednak udaje. Na przykład Tygodnik Podhalański, gazeta i portal z dużymi tradycjami, słynie z dobrych fotoreporterów.

Oto przykład: Otwarcie, po modernizacji, Średniej Krokwi w Zakopanem - wydarzenie ważne, ale - co tu ukrywać - niezbyt fotogeniczne. Przaśne przecinanie wstęgi, poświęcenie przez księdza, przemówienia wąsatych notabli – ot, szarość pstrokacizny polskiej prowincji. Pomimo tego, otrzymujemy od Macieja Jonka rasowy fotoreportaż z kilkoma zwyczajowymi, jak na taką okazję przystało, fotografiami:

grupa osob siedzi w maseczkach na krzesłach przy stołach w sali

przecinanie wstęgi przez 5 osób, w tym Kamila Stocha

i kilkoma portretami:


potret 3 młodych kobiet w strojach krakowskich

3 stojące osoby, w środku Kamil Stoch

Co jednak warte podkreślenia, wszystkie te zdjęcia są profesjonalnie wyostrzone skadrowane, obrobione i rzeczowo, metodycznie dokumentują przebieg wydarzenia, które powinno zostać zapisane w wizualnej mikrohistorii Zakopanego. 

Rozwiązaniem dla  redakcji mniejszych, o skromniejszych budżetach niż Tygodnik Podhalański czy Dziennik Wschodni może być zatrudnienie dziennikarza z umiejętnością robienia poprawnych zdjęć i relacji video. W lokalnych mediach "poprawne" to już znacząco sporo. Dziennikarze, którzy kończyli studia stosunkowo niedawno, mieli na pewno w programie nauczania techniki cyfrowej dokumentacji fotograficznej i filmowej. Dobry smartfon z dyktafonem (z niewielkim statywem stabilizującym do nagrywania video), który jest wyposażony aparat fotograficzny i kamerę video służy dziś wielu dziennikarzom jako podstawowe narzędzie pracy, a jego możliwości są większe niż profesjonalnego sprzętu nagrywającego sprzed kilkunastu lat. 

Ten model - fotografujący dziennikarze - sprawdza się w jednym z najlepiej sprzedających się pism lokalnych - "Tygodniku Zamojskim", który od lat trzyma dobrą formę i sprzedaje kilkanaście tysięcy egzemplarzy tygodniowo (dane z Press 3-4, 2020, s.88)

Obsługa aparatu cyfrowego wyposażonego z możliwość nagrania video nie stanowi wielkiego wyzwania intelektualnego. Podstawowego operowania czasem, przesłoną i ISO można nauczyć się zaledwie w kilka godzin. Estetyczny zmysł fotograficzny przychodzi z czasem albo wcale, ale podstawowych zasad zrobienia dobrego portretu można nauczyć się z YouTube równie łatwo. Niby wszystko jest proste, a i tak widz jest katowany ujęciami takim jak to, ze wspomnianego Zlotu Zimnowojennego:


Nastolatka w mundurze wojskowym o rudych włossach stoi tyłem
Fot. Małgorzata Abramowicz

Moim zdaniem, najlepsze jest rozwiązanie hybrydowe i współpraca zewnętrzna. Szkolenia z zakresu podniesienia kompetencji w formułowaniu przekazu wizualnego dla dziennikarzy są niezwykle cenne i pożądane, z drugiej zaś strony warto upubliczniać zdjęcia amatorów, którzy mają czasem świetny warsztat, sprzęt i "dobre oko". Wielu z nich przeszło już etap zalewania swoich kont mediów społecznościowych tysiącami zdjęć. Reguły, które rządzą obrazami w mediach społecznościowych są inne niż te, które obowiązują w fotografii dokumentalnej.

Zdjęcie jako wyraz chęci podzielenia się doświadczeniem chwili, emocjami, nawet najbardziej banalnymi (fotografie śniadania) - wszystko aby utrzymać wizualny dyskurs ze znajomymi i podbić swoją autoprezentację to domena mediów społecznościowych w ich rudymentarnym, prywatnym użyciu. Dominacja w potoku zdjęć momentów "niedecydujących" jest być może odpowiednikiem "small talks" w języku mówionym - same słowa (lub obrazy) znaczą niewiele, ale liczy się fakt rozmowy, utrzymania kontaktu, dzielenia się swoimi odczuciami i reagowania na odczucia innych.

Reguły fotografii dokumentalnej to selekcja, nadawanie znaczenia, szukanie tematów istotnych z jakiegoś punktu widzenia. Wśród fotografów-amatorów zachodzi czasem zmiana i z poziomu "fotek" przechodzą na poziom fotografii dokumentalnej, robią zdjęcia świadomie wybierając tematy, kadry, ustawienia.

Model polityki wizualnej małej redakcji bazujący jednocześnie na fotografujących dziennikarzach i współpracy z lokalnymi amatorami uważam za najbardziej rozwojowy. Istnieje cała masa osób, które fotografują hobbistycznie i bywają na ogólnodostępnych imprezach, koncertach, festynach, marszach, demonstracjach itp. Kupienie od takich osób kilku zdjęć z festynu za10 zł każde, nie nadszarpnie budżetu redakcji, okrasi dobrymi ilustracjami stronę w gazecie i na portalu, co wzbudzi zainteresowanie widzów i przy okazji zwiększy "klikalność". Bywają wszak amatorzy-fotografowie, którzy mają bardzo rozbudowaną sieć osobistych relacji na różnych mediach społecznościowych i ich post z linkiem do portalu, w którym użyto jego/jej zdjęcia może znacznie zwiększyć zasięg dotarcia informacji. Nie musi to być "ekranolatek" z tysiącami znajomych i obserwatorów, ale zupełnie wystarczy osoba z kilkudziesięcioma aktywnymi znajomymi, którzy dalej przekażą posta i wiadomość już zatoczy, jak na lokalne media, spory krąg informacyjny.


Takie podejście do pozyskiwania zdjęć wymaga wielu zabiegów przygotowawczych i weryfikujących, ale przynosi wymierne korzyści na płaszczyźnie merytorycznej i finansowej. Pierwszym etapem jest znalezienie na lokalnym gruncie osób lubiących i umiejących fotografować. Konta mediów społecznościowych są tu nieocenionym źródłem. 

Następnie, trzeba spotkać się z takimi foto-amatorami i przedstawić im założenia i warunki współpracy,  w tym: zasady robienia zdjęć interesujących z punktu widzenia informacyjnego, aby własna historia nie przesłoniła sprawy ogólnej, kilka zasad etycznych dotyczących fotografowania, sposoby przesyłu zdjęć do redakcji, warunki otrzymywania niewielkiej zapłaty za zdjęcia, itp. Warto też uprzedzić nowych współpracowników, że ich fotografie będą musiały przejść proces uwiarygodnienia, porównania z innymi relacjami, żeby redakcja miała pewność, że - na przykład - dostarczone zdjęcie jest z tegorocznego biegu przełajowego, a nie z edycji ubiegłorocznej. 

O rosnącej roli amatorów, nie tylko w sferze zdjęć newsowych, ale głównie za sprawą dziennikarstwa obywatelskiego i mediów społecznościowych, w konstruowaniu strategii informacyjnej mediów głównego nurtu pisał już w 2013 roku Fred Ritchin, w swojej książce "Bending the Frame. Photojournalism, Documentary, and the Citizen"(Naginając kadr. Fotodziennikarstwo, dokument i obywatel).  

Autor podaje przykłady wielu projektów fotograficznych (s.38n), które niejako "buntują" się przeciwko narzucanym przez media głównego nurtu dziennikarskim schematom narracyjnym. Chcą przekazywać swoje historie poprzez swoje wizje i środki wyrazu, pozostające w nurcie "slow photojournalism" - tj. bez presji czasu, bez zależności finansowych obecnych w przypadku pracy w redakcji i bez narzucanych przez nią paradygmatów ujęcia tematu, ale z równie wysokimi wymaganiami jakościowymi. Takie podejście może w istocie ubogacić dokumentowanie naszej rzeczywistości i zdemokratyzować przekaz jaki niosą media tradycyjne i internetowe.

Może warto zajrzeć co się dzieje, na przykład wewnątrz demonstracji, bo zwykle widzimy tylko zdjęcia jak ona wygląda z zewnątrz, z perspektywy obserwatora, nie uczestnika. Albo spojrzeć na zmiany w przestrzeni miejskiej - nowe budowle, ulice, place - nie z perspektywy ich otwarcia z przecięciem wstęgi, ale z punktu widzenia ich codziennego użytkowania przez zwykłych mieszkańców, którzy pieką się żywcem na zabetonowanych polskich rynkach, które w ramach rewitalizacji (sic!)  zaszpeciły przestrzeń polskich miast.


Ritchin podkreślał także rolę zawodowych dziennikarzy, bo ważny jest nie tylko "news", ale i jego osadzenie w głębszej perspektywie, a tej umiejętności często brakuje niezawodowym fotografom.

Kontynuując ten wątek, warto jeszcze dodać dla wyjaśnienia, że powyższe uwagi o udziale amatorów w dostarczaniu zdjęć newsowych dotyczą zdjęć ilustracyjnych.


Rozbudowane fotoreportaże problemowe, wnikające w trudniejsze zagadnienia, wymagające dogłębnej analizy teoretycznej i wizualnej tematu może w zasadzie przygotować tylko osoba o odpowiedniej dozie fachowej wiedzy i doświadczenia.

Choć z drugiej strony, tego typu podejście, mogłoby na przykałd mieć fenomenalny efekt w projekcie o polskiej prowincji. "POPISowska bieda" czai się z dala od głównych szos i dużych miejscowości. Lokalni fotografowie amatorzy w kooperacji z zawodowcami mogli dostarczyć na prawdę ciekawy obraz takiego zjawiska.


Podniosą się zapewne głosy, że praktyka pozyskiwanie zdjęć od amatorów to zabieranie zarobku zawodowym fotografom. Tak by na pewno było, gdyby alternatywą było zatrudnienie fotoreportera, a takiego ciężaru finansowego budżety większości mediów lokalnych nie są w stanie udźwignąć. Udział osób zaangażowanych w sprawy lokalne i robiące przy tym zdjęcia dokumentalne są nieocenionym wglądem w tkankę społeczeństwa od środka, wglądem innym niż ujęcia patrzących z zewnatrz fotoreporterów i mogą być też pewną odtrutką na ekspansję płycizny i banalności wylewających się szerokim ściekiem z kont patoinfluenserów w mediach społecznościowych.